Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

sobota, 17 grudnia 2016

Trujący tran norweski


Cytowane z:
http://niepoprawnipolitycznie.com/sciek-w-pigulce-czyli-cos-o-tranie/

* * *
(...)
To, co kiedyś nazywane było tranem (zgodnie z definicją – olej z wątroby dorsza i ryb dorszowatych), dziś w 79% jest substancją będącą efektem zmielenia i chemicznego oczyszczenia sardeli poławianych w Peru i Chile, z wód bardziej przypominających kanały ściekowe, niż czyste wody Norwegii.
(...)
W nazwie „Tran Norweski” nie ma nawet połowy prawdy, a i ta część budzi wielkie wątpliwości. Największe fabryki przetwarzające sardele w Peru, takie jak Copeinca czy Austral, to własnie własność Norwegów. Jest to więc produkt „norweski”, co nie znaczy, że pochodzi z Norwegii. I na pewno nie jest to tran, który znamy z dzieciństwa.
Ale po kolei…
Może warto zacząć od ryb, jako takich. I to najlepiej właśnie tych norweskich. Bo przecież zdrowych i w ogóle…
Kiedyś, gdy morza i oceany były czyste, a ryby poławiano – nie hodowano, stanowiły one nieocenione źródło pożywienia, ale również niezbędnych kwasów Omega-3 i witamin rozpuszczanych w tłuszczach.

To jednak już przeszłość. Historia, którą możemy wspominać jedynie z sentymentem. Dziś 60-70% ryb (dorsze, łososie) sprzedawanych w sklepach pochodzi z hodowli. Reszta to odłowione przetrzebione resztki z często skrajnie zanieczyszczonych wód przybrzeżnych.
Norweskie wody wciąż należą do jednych z najczystszych, jednak to właśnie norweskie hodowle zaopatrują europejski rynek w ryby tak złej jakości, że przez niektórych naukowców nazywane są najbardziej toksycznym pokarmem na Ziemi! 
Hodowle 
To ogrodzone baseny z siatki zanurzone w morzach norweskich fiordów. Hodowane tam ryby żyją w wielkim zagęszczeniu, przez co łatwo chorują i wzajemnie zarażają się bakteriami i pasożytami.
By temu zapobiec, na przemysłową skalę „zasila” się te otwarte baseny w płynne pestycydy (difluorobenzuron) przeciwko pasożytom, takim jak wesz łososiowa.
Rzecz w tym, że poza ich zdolnością do eliminowania pasożytów charakteryzują się one niezwykle silnym działaniem neurotoksycznym. Nie wypłukują się z organizmów ryb, więc zjadając je przyjmujemy wraz z mięsem czy tłuszczem również pestycydy oddziałujące bezpośrednio na nasz układ nerwowy.

Na dnie morza pod hodowlami znajdują się warstwy szlamu złożone z karmy, odchodów i środków chemicznych grube na 15 metrów. To istna bomba chemiczna o ogromnej  toksyczności. Najwięcej toksyn zawierają jednak nie same pestycydy podawane łososiom bezpośrednio do wody, ale pasza, którą są tuczone.
Jérôme Ruzzin z uniwersytetu w Bergen zbadał te pasze i wnioski płynące z jego analiz są zatrważające – granulaty będące pokarmem łososi hodowlanych zawierają dioksyny, dieldrynę, PCB, aldrynę i toksafen. Niektóre wspomniane pestycydy, czy PCB nie rozkładają się, dlatego nazywane są Trwałymi Zanieczyszczeniami Organicznymi.
Do paszy dodaje się również etoksykinę, jako przeciwutleniacz – to pestycyd wyprodukowany przez Monsanto pierwotnie do ochrony drzew kauczukowych. Norma w żywności dla człowieka to 50 mikrogramów na kilogram – w łososiach hodowlanych jej stężenie sięgnęło już nawet 1000 mikrogramów! 
Według badań innej uczonej z Bergen – Victorii Bohne etoksykina może przekraczać barierę krew-mózg, co samo w sobie jest już bardzo niebezpieczne. Etoksykina po dotarciu do mózgu podejrzewana jest bowiem o działanie silnie rakotwórcze. Po ogłoszeniu tego odkrycia pani Bohne nagle straciła pracę na uczelni i status uczonego, co zaskutkowało zakazem publikowania przez nią badań naukowych.
Na skrajną toksyczność paszy wpływa również jej częściowe pochodzenie. Pasza dla łososi w 20% składa się z ryb wyłowionych z Bałtyku, które jest jednym z najbardziej toksycznych mórz świata. W Szwecji ostrzega się klientów w sklepach przed spożywaniem ryb z Bałtyku częściej niż raz w tygodniu, a kobietom w ciąży i dzieciom całkowicie odradza się ich spożywania. Już mała ilość toksyn znajdujących się w bałtyckich rybach może zachwiać pracą układu hormonalnego i powodować raka. Kobiety planujące zajść w ciążę powinny ograniczyć spożywanie śledzia i łososia z Morza Bałtyckiego. 
Wskazane roczne spożycie to dwie, trzy ryby
 – ogłosiła w komunikacie szwedzka Agencja ds. Żywności, o czym polski konsument naturalnie nie jest informowany.
W efekcie takiego karmienia i takiego sposobu hodowli połowa dorszy ma widoczne mutacje genetyczne – zniekształcone szczęki, które nie dają się zamknąć. Poza tym cierpią one na krwawe wybroczyny skórne i zniekształcenia szkieletu. Również ich mięso ma inną, łamliwą strukturę w porównaniu z rybami dziko żyjącymi. Nie widać tego rzecz jasna kupując filet z dorsza norweskiego. Podobnych mutacji u łososia również nie widać, gdy kupujemy jego cienkie wędzone plastry. Osobniki niezmutowane trafiają do sklepów w całości na otwarte lady z lodem, jako dowód jakości ryby.
Dziki łosoś ma 5-7% tłuszczu, a hodowlany od 15 do 34% – toksyny natomiast gromadzą się właśnie w tłuszczu. Badania na myszach wykazały, że te którym dodawano do karmy łososia hodowlanego cierpiały na znaczną otyłość i cukrzyce. Toksyny zawarte w tłuszczu tych ryb powodują odkładanie się tłuszczu i zaburzenia hormonalne u organizmów, które je spożywają.

Jérôme Ruzzin zbadał zatem również toksyczność samego mięsa ryb z norweskich hodowli – według jego badań są one pięciokrotnie bardziej toksyczne, niż jakiekolwiek inne produkty, które możemy znaleźć w supermarketach!

Olej rybi zwany przekornie tranem
Gdyby więc nawet to, co sprzedawane jest jako tran norweski było pozyskiwane z norweskich dorszy hodowlanych, siłą rzeczy zawierałoby cały panteon szkodliwych substancji, które się w nich znajdują.
Tak jednak nie jest. Tylko 7% sprzedawanego oleju rybiego pochodzi z dorsza.
60-70% światowej produkcji oleju rybiego pochodzi z Peru i Chile, gdzie na gigantyczną skalę trzebi się zdziesiątkowaną już populację nie dorsza, a sardeli, z których uzyskuje się blisko 80% światowej produkcji oleju rybiego.

Śledztwo norweskich dziennikarzy z 2012r., z Marit Higraff na czele udokumentowane w filmie Omega 3 – Czyim kosztem”   ukazuje kulisy tej branży.
Chimbote w Peru, to miasto skupiające 50 fabryk oleju rybiego, z czego znaczna część należy do Norwegów, jest aglomeracją gdzie produkuje się najwięcej oleju rybiego na świecie. To tu swój początek ma większość „Tranu Norweskiego”.
Skażenie środowiska w tym mieście jest tak potworne, że znaczna część mieszkańców cierpi na choroby oczu, układu oddechowego (astma) i silne alergie skórne – pryszcze na rękach i wysypkę na głowie. Dzieci z Chimbote charakteryzują duże czerwone plamy na policzkach – to trwałe wysypki wywołane grzybicą.
Ścieki przemysłowe z fabryk, w tym silne kwasy i soda kaustyczna używane do odtłuszczania linii produkcyjnej spuszczane są wprost do morza – tego samego, z którego później poławia się sardele do produkcji oleju.


Kutry łowiące sardele są w morzu często po 30h, a w związku z brakiem chłodni bywa, że ryby docierają do fabryk już w stanie wstępnego rozkładu. Powstały z nich zepsuty olej musi zostać „uzdatniony” przez konserwanty, przeciwutleniacze, a często również antybiotyki.
Ze śledztwa wynika, że pomimo tych działań olej potrafi dotrzeć do Europy już w stanie
wstępnego rozkładu. Czeka go więc kolejna obróbka już na miejscu.

Na dnie morza w okolicach Chimbote zalegają 53 miliony metrów sześciennych (!!!) szlamu z fabryk z odpadami chemicznymi i organicznymi – to równowartość przekraczająca objętość 14.000 olimpijskich basenów…
Skażenie środowiska jest totalne, a to tam poławia się ryby na olej, zwany u nas najczęściej „Tranem Norweskim”.
Na peruwiańskim wybrzeżu zdziesiątkowanie sardeli spowodowało wyniszczenie całego łańcucha pokarmowego. Na niektórych obszarach populacja ptaków zmniejszyła się już o 90%.


Ryby ze skrajnie zanieczyszczonych i toksycznych wód lub ich resztki, które są niczym innym jak odpadem, wrzucane są do wielkiego, przemysłowego blendera, którego zawartość oczyszcza się z resztek ości, kości, części mięsistych, a następnie poddaje całemu szeregowi kolejnych procesów technologicznych z użyciem wszelkiego rodzaju chemii.
Proces ten jest na tyle agresywny, że giną w nim często nawet witaminy. Witamina D3, którą szczycą się producenci olejów rybich jest najczęściej dodawana sztucznie na końcowym etapie produkcji, a jej rolą jest, co ciekawe, działanie konserwujące.
Malejące populacje ryb na świecie zmuszają producentów do szukania oleju już nawet w ich ościach i kręgosłupach, którzy wyciskają zeń wszystko co się da. Mieszanie go w produkcie końcowym z olejami roślinnymi dla zwiększenia objętości jest tajemnicą poliszynela. Efektem jest niewielka zawartość kwasów Omega-3 w produkcie końcowym, mniejsza niż deklarowana na opakowaniach. Dotyczy to aż 70% produktów na rynku, zgodnie z wynikiem badania przeprowadzonego przez Purdue University w USA w 2015 r.
Oleju rybiego zaczyna zwyczajnie brakować, a zapotrzebowanie wciąż rośnie. Nic więc dziwnego, że jakość spada, a w niektórych przypadkach sięgnęła już dna pełnego chemicznego szlamu.
Producenci na opakowaniach „tranu” nie podają składu, a jedynie zawartość kwasów Omega-3 i witamin. To niezwykłe w kontekście restrykcyjnego prawa rządzącego rynkiem suplementów diety, leków i produktów spożywczych specjalnego przeznaczenia. Jest to jednak jeden z dowodów na ogromną siłę tej branży.


niedziela, 12 czerwca 2016

Opalanie: reklama starchu

Podczas sieciowych podróży, bo takie są przecież najtańsze (przy stałym łączu internetowym) i w sumie: najbezpieczniejsze, napotkałem ciekawy artykuł dra Jerzego Jaśkowskiego. Nastaje pora letnich kąpieli słonecznych, więc temat "szkodliwości" ich zażywania - warto odświeżyć. Artykuł jest kolejnym z cyklu pod hasłem...

* * *
Źródło: http://educodomi.blog.pl/2015/06/12/opalanie-reklama-strachu/
* * *




 „Państwo istnieje formalnie”. Dlaczego? Dlatego, że w normalnym państwie, instytucje powołane do istnienia, działają w interesie obywateli, którzy je powoływali i opłacają. Jak widzimy, w tym Wesołym Baraku nad Wisłą [Jan Pietrzak] jest odwrotnie. Pomimo wielkiego wzrostu warstwy urzędniczej, praktycznie nikt nie dba o dobro ludzi – podatników. Przypomnę, że na około 18 milionów pracujących, tylko jakieś 6 milinów tworzy PKB, a reszta jest konsumentami. Aktorzy sceny politycznej przez ćwierć wieku nie zrobili nic, aby taką sytuację zmienić.
Jednocześnie na stronach internetowych tych państwowych jeszcze instytucji brak jakichkolwiek informacji o toksyczności sprzedawanych produktów. Jest za to bardzo dużo o handlu szczepionkami!
Zastanawiające, nieprawdaż?

Każdej wiosny, od 1990 roku, zaczyna się straszenie ludzi słońcemPrzypomnę, że od razu po rzekomych zmianach barw politycznych, media głównego nurtu dezinformacji wytrzasnęły problem dziury ozonowej i zajęły się reklamą kosmetyków.
Oj, działo się, działo, mieliśmy zatrzęsienie specjalistów telewizyjnych od promieniowania słonecznego, jego związku z chorobami, a szczególnie rakiem, oczywiście najgorszą jego odmianą, to jest czerniakiem.
Proszę sobie przypomnieć, wszyscy oni zmienili się w specjalistów od marketingu i zachwalali: a to filtry
ochraniające, a to specjalne okulary, a to specjalne sposoby na uniknięcie raka, a najlepiej, to zaprzestania korzystania ze słońca i pomiędzy godzinami 10.00, a 16.00, siedzenie w domach, a przynajmniej w cieniu.
Ta bezmyślność nie dotyczyła każdej postaci promieniowania elektromagnetycznego, a tylko tego naturalnego. Żaden z tych rzekomych specjalistów nie zakazywał przecież chodzenia do solarium i tam brania kąpieli „słonecznych”. Pomimo, że w tym okresie już wiadomym było, że solaria szkodzą i na świece były zakazane dla osób poniżej 18 roku życia.
Ta sytuacja jest bezpośrednim dowodem albo zupełnego braku przygotowania merytorycznego do tematu owych gazetowych specjalistów albo, i to wydaje się prawdziwsze, po prostu odgrywaniem określonej roli, tu konkretnie: sprzedawcy usługi.
Nieważne jak się wygłupiasz, ważne ile za to płacą

Ale po kolei.
Reklamy szły głównie z programów stacji telewizji państwowej, której rolą jest, między innymi, rzekomo edukacja publiczna. Dlaczego więc telewizja, w owych czasach żyjąca całkowicie z pieniędzy podatnika, na tak masową skalę go oszukiwała?
Poza tym, zapraszani byli pracownicy instytucji państwowych, uniwersytetów i także opowiadali, czy odczytywali slogany reklamowe. Przecież taki profesor fizyki, czy medycyny, bez obawy o ośmieszanie się, nie mógł twierdzić, że trzeba nosić specjalne okulary z filtrami za 100 – 120 złotych, ponieważ każdy uczeń szkoły podstawowej wie, UV przez zwykłe szkło nie przechodzi, a okulary ze szkła kwarcowego byłyby bardzo drogie, nie do kupienia dla przeciętnego obywatela. Przypomnę trochę fizyki...

Warstwa ozonowa posiada grubość 350 – 400 dabsonów nad Europą, a nad równikiem koło 150 dobsonów. To gdzie jest ten deficyt, u nas, czy u nich? Dodatkowo warstwa zmienia się, w zależności od pory roku i dnia, nawet o 50 dabsonów.
(ai, Wikipedia: Jednostka Dobsona (DU) – jednostka pomiaru warstwy ozonu w atmosferze Ziemi, w szczególności w stratosferze.)
To dlaczego nie namawiali murzynów do noszenia specjalnych okularów, tylko europejczyków? A jaki murzyn byłby tak głupi, aby wydawać niepotrzebnie pieniądze? Przecież on telewizji nie ma i w związku z tym tzw. powszechna edukacja, czyli systemowe ogłupianie, do niego jeszcze nie dociera.

       Prawie wszyscy ludzie to motłoch i tłum straszny, to owe owce Panurego, biegnące za jednym baranem. Mają pewne formułki, od których odstąpić nie chcą. Idą po ścieżkach udeptanych przez innych i boją się kroku uczynić na prawo i lewo. Tłumem kierują silne jednostki i prowadzą go jak barany, na sznurku.” 
Listy z Okopów. Warszawa 1920. 
Opis zachowania ludzi w Petersburgu, w czasie tzw. rewolucji. Niestety, ten opis coraz bardziej pasuje do obecnego zachowania się społeczeństwa.
Sprawa dziury ozonowej nad Australią, to problem eksperymentów wojskowych USA i niszczenia satelitów szpiegowskich wybuchami nuklearnymi. Taki wybuch powoduje olbrzymią falę - impuls elektromagnetyczny, który niszczy satelity. Satelity latają południkowo i można dopasować czas wybuchu tak, aby kilka tzw. obcych, znajdowało się w pobliżu. Możesz to sam zaobserwować Czytelniku w pogodne ciemne niebo, tak koło północy, nad Polską z południa na północ, co około 20 minut leci punkcik.
Taki wybuch nuklearny powodował powstanie temperatury kilkudziesięciu tysięcy stopni i spalenie ozonu, czyli tlenu na danym obszarze. Ostatni znany wybuch, to rok 1985, kiedy to na kilka dni wysiadła łączność satelitarna na Hawajach. Obecnie warstwa ozonowa nad południową półkulą wraca do normy.
W tym samym czasie rozwinięto kampanię dezinformacyjną odnośnie opalania się i stosowania tzw. kremów z filtrami. Mogę śmiało powiedzieć, że dwadzieścia lat ogłupiania spowodowało, że prawie każda kobieta w wieku od 15 do 50 lat doskonale wie, że trzeba stosować kremy i z jakimi symbolami, ale nie ma zielonego pojęcia dlaczego to robi.
I najciekawsze jest to, że już koło 1992 roku, jeszcze stare Ministerstwo Zdrowia rozesłało pismo, że kremy z filtrami zawierają składniki, które mogą być rakotwórcze i negatywnie wpływać na nasze zdrowie.
  Proszę zauważyć, feminizacja służby zdrowia jest faktem bezdyskusyjnym. Czyli co najmniej 80 % personelu Służby Zdrowia zapoznało się z tym pismem i nic z tego nie wynika. 
Jak widać, 20-letnie ogłupianie radiowo – prasowo – telewizyjne o szkodliwości promieniowania słonecznego jest skuteczniejsze.
 Brak słońca - brak witaminy D
Otóż, wbrew twierdzeniom gazetowych ekspertów, część tego promieniowania docierającego do Ziemi, zwanego UVB, jest niezbędna do wytwarzania witaminy D. Jeżeli tej witaminy nie posiadamy, zaczynają się problemy zdrowotne, poczynając od zmian kostnych, a kończąc na sercowych, czy raku.
Udowodniono, że osoby z niskim poziomem witaminy D w organizmie mają zawały serca znacznie częściej, aniżeli o 100% większa. Podobnie u kobiet rak piersi zdecydowanie częściej jest rozpoznawany w przypadku niskiego poziomu witaminy D. Szczególnie dotyczy to osób po 50. roku życia.
 te o prawidłowym poziomie tej witaminy. Mało tego, w przypadku zawału u osoby z niskim poziomem witaminy D, śmiertelność jest 
Witamina D jednoznacznie wpływa na odporność organizmu.
Z astrofizyki wiemy, że powyżej 38 równoleżnika promienie słoneczne UV -B , to jest ta długość fali elektromagnetycznej, która dzięki  boskiemu „wynalazkowi” tworzy w naszej skórze witaminę D, nie dociera w odpowiedniej wielkości do nas.
Drugim problemem z tymi promieniami jest to, że odsłonięta powierzchnia skóry musi wynosić około 40 %, czyli powierzchnia pleców, lub klatki piersiowej, a kąt padania promieni w naszym kraju jest odpowiedni tylko pomiędzy godzinami 10.00, a 14.00. Samo opalanie rąk i twarzy nie ma znaczenia dla produkcji witaminy D.

Absolutnie przeciwwskazane jest stosowanie jakichkolwiek kremów z tzw. filtrami. 
Badania składu chemicznego tych preparatów wykazały, że w 80 % przebadanych były związki rakotwórcze takie jak: oksybenzon, avobenzon, octisalate, octocrylene, hemosalate, octinoxate. Oprócz tego dodaje się związki fizyczne, tzw. nanocząsteczki na przykład tytanu, czy tlenku cynku.
W niektórych sprejach znajdują się nanocząsteczki aluminium, odpowiedzialnego m.in. za raka piersi u kobiet. Zauważcie, Dostojne Panie, że żadna Wasza organizacja kobieca o tym Was nie uprzedza. Robi to ten prymitywny samiec. Czyli dalej popierajcie feminizację i organizacje kobiece, a będziecie ... 
Palmitynian retinolu zwiększa częstotliwość raka skóry u zwierząt. Na wszelki wypadek u ludzi nie badano skutków oddziaływania  takiego związku. Po co ludziom dawać argumenty do ręki. Tylko coraz częściej słyszy się o zespole pasm owodniowych…
Avobenzone jest  związkiem mogącym naśladować ludzkie hormony. Zakłóca to więc własną produkcję człowieka. Podawanie tego związku dzieciom zakłóca hormony reprodukcyjne. Może także opóźniać rozwój dziecka. Trzeba zawsze brać po uwagę czas stosowania takich preparatów. U dziecka może to być 20 – 30 lat, szczególnie jak mamusia uwierzy reklamie i od małego stosuje kremy.
Oksybenzon jest stosowany w ponad 80% badanych kremów. Environmental Workin Group EWG uważa, iż ten preparat uszkadza komórkę w takim stopniu, że może prowadzić do powstania raka.
Aż 92% przebadanych kremów zawiera co najmniej jeden [ale może też kilka] związków chemicznych szkodliwy dla ludzi. Musisz pamiętać Szanowny Czytelniku, że w toksykologii istnieje pojęcie Indeksu Toksyczności, czyli co najmniej sumy szkodliwych związków. Tak więc stosowany przez Ciebie krem, zawierający szkodliwe substancje, kumuluje się w organizmie z innymi toksycznymi substancjami. Pamiętaj, że leżąc na plaży się pocisz, a wiec masz bardziej rozszerzone pory skórne, a wiec toksyny łatwiej wnikają do organizmu. Pamiętaj, żaden z tych kosmetyków nie przechodził badań klinicznych!

Kolejnym problemem nabijania ludzi w butelkę jest sprawa tzw. numerów filtrów.
... na przykład SPF 15, czy SPF 50.  Specjalnie wymyślono takie nazwy, aby to bardziej naukowo i poważnie brzmiało. Tymczasem prawda jest jak zwykle prosta. Wszystkie kremy osłabiają falę elektromagnetyczną o około 90%. Podobnie jak każdy tłuszcz, choćby zwykły olej kokosowy, czy oliwka. Krem SPF 30, jak wykazały pomiary, blokuje 97%, a krem o symbolu SPF 50 blokuje 98%. Krem SPF 100 plus, blok blokuje 99%.
Rodzi się jednak pytanie, w jakim celu się ma blokować promieniowanie elektromagnetyczne, zwane słonecznym? Przecież jak zablokuję sobie produkcję witaminy D, to będę musiał chorować, na przykład na raka piersi, i mi ją obetną. Są podobno masochistki, które to robią, bo chcą, ale generalnie nie życzę żadnej pani wszczepiania silikonu i rozciągania się piersi z każdym rokiem.
Pragnę przypomnieć, że oprócz tego, że smarowanie się takimi kremami jest bezsensowne, to dodatkowo mogę wyprodukować sobie raka.
Najważniejsze, że NIE MA ŻADNEGO ZWIĄZKU POMIĘDZY PROMIENIOWANIEM SŁONECZNYM, A CZERNIAKIEM. Słońce może co najwyżej spowodować raka płaskonabłonkowego skóry. Leczenie tego nowotworu to  pryszcz.
Czerniak, jak wykazały wszelkie badania, występuje głównie u osób tzw. wolnych zawodów: aktorów, adwokatów, ludzi mających duży nadmiar pieniędzy i minimalną wiedzę z zakresu nauk biologicznych, nagminnie używających  Wiadomo, że kosmetyki w celu konserwacji zawierają formaldehyd, znamy preparat do konserwacji zwłok. Wiadomo od 1875 roku, że wywołuje raka, na przykład u kominiarzy [Sir P. Pot].
kosmetyków różnego rodzaju.
Rybacy, brukarze, czy rolnicy, narażeni znacznie bardziej na słoneczne promieniowanie, chorują o wiele rzadziej.        
                                              Opalenizna "na rolnika"  -->               
Straszenie czerniakiem wymyślili handlarze kosmetykami, aby zwiększyć sprzedaż preparatów z tzw. filtrami, o czym było wyżej. Jest to podobna taktyka, jak z dziurą ozonową i okularami. Proszę zauważyć, że to była
akcja skoordynowana, kremy z filtrami pojawiły się w tym samym czasie, co gazetowe informacje o szkodliwości opalania i czerniaku. Ale naiwni i niedouczeni dają się nabierać i kasa płynie, płynie…
 Na wszelki wypadek, nie ma badań o toksyczności kosmetyków.
A co robią sprzedawcy strachu?
Powołano Tydzień Świadomości Czerniaka w dniach 25-29 maja i nawet Akademię Czerniaka, chociaż pojęcie „akademia”  jest zarezerwowane dla szkoły wyższej, prowadzącej nauczenie i prace badawcze. Ale kogo w tym kraju obchodzą ustawy. Na pewno nie handlarzy, przecież mamy Akademię Paznokcia, Klinikę Włosa, itd. - w każdym większym mieście. To nie ma znaczenia, że dawniej to się nazywał zakład fryzjerski. Klinika - jak to ładnie brzmi.
Cały artykuł z dnia 19 maja 2015 r., prezentowany w Rynkach Zdrowa i PAP, jak można sprawdzić, alarmuje, czyli straszy. I o to chodzi. Nie podają ani nazwiska dziennikarza, ani żadnej informacji konkretnej, choćby tej, że
  czerniak występuje u osób nadużywających kosmetyków. Bardzo rzadko występuje w miejscach odsłoniętych, a najczęściej właśnie tam, gdzie słońce nie dochodzi.


poniedziałek, 16 maja 2016

Kwas foliowy: może spowodować autyzm?


Kwas foliowy (witamina B9) to jeden z najważniejszych składników w diecie ciężarnej kobiety. Organizm nie potrafi go sam wytworzyć, dlatego musi być dostarczany z pożywieniem lub suplementowany. Niedobór tego składnika może być przyczyną wad rozwojowych płodu. Najnowsze badania sugerują jednak, że nadmiar jest równie szkodliwy. Okazuje się, że zbyt duża ilość kwasu foliowego w ciąży zwiększa ryzyko wystąpienia autyzmu u dziecka.

Rola kwasu foliowego

W czasie ciąży zwiększa się zapotrzebowanie na kwas foliowy. Przyjmuje się, że kobiety planujące powiększenie rodziny powinny zacząć zażywać suplementy z tym składnikiem na miesiąc przed
zapłodnieniem. Również w czasie ciąży kwas foliowy jest niezbędny – lekarze zalecają suplementowanie przez pierwszy trymestr. Wszystko po to, aby płód rozwijał się prawidłowo. Braki kwasu foliowego mogą prowadzić do niedorozwoju łożyska, wad rozwojowych, rozszczepu kręgosłupa oraz zaburzeń układu krwionośnego i nerwowego.

Za dużo dobrego?

Nie ma wątpliwości, że należy brać kwas foliowy w ciąży. Okazuje się jednak, że jego nadmiar w organizmie może mieć poważne konsekwencje dla dziecka. Badacze z Uniwersytetu Johna Hopkinsa wykazali, że taki stan zwiększa ryzyko autyzmu. Podczas eksperymentu przeanalizowali dane zebrane od prawie 1400 kobiet i ich dzieci. W ciągu pierwszych trzech dni po porodzie matkom pobrano krew do analizy. Okazało się, że w przypadku kobiet z bardzo wysokim poziomem kwasu foliowego, ryzyko autyzmu u dziecka było dwa razy wyższe. Eksperci zbadali też stężenie witaminy B12 – nadmiar powodował aż trzykrotnie wyższe zagrożenie tym zaburzeniem rozwojowym.

Zagrożenie autyzmem

Doniesienia naukowców wywołują zaniepokojenie wśród kobiet oczekujących na narodziny dzieci. Zaburzenia autystyczne to coraz częstszy problem – szacuje się, że boryka się z nimi około 5 milionów osób w Europie. Dzieci z autyzmem mają trudności z komunikowaniem się, nawiązywaniem relacji interpersonalnych i wyrażaniem uczuć. Pierwsze objawy można zauważyć już u niemowląt, ale najczęściej autyzm diagnozuje się w ciągu pierwszych trzech lat życia dziecka.


Niebezpieczny nadmiar

Skąd nadmiar kwasu foliowego u badanych? Większość kobiet przyznała, że stosowała suplementy dla ciężarnych. Wysoki poziom tego składnika może wynikać również z diety – naukowcy sugerują, że kobiety mogły jeść zbyt dużo produktów wzbogacanych o kwas foliowy (na rynku dostępne są fortyfikowane płatki śniadaniowe czy soki). Winę mogą ponosić też geny – organizmy niektórych osób mogą wchłaniać więcej kwasu foliowego niż innych.

Analiza wyników

Naukowcy przyznają, że kluczem do sukcesu jest zachowanie odpowiednich dawek. Od dawna wiadomo, że zbyt mała ilość kwasu foliowego negatywnie wpływa na płód, ale teraz należy zdać sobie sprawę, że nadmiar również nie jest wskazany. Eksperci nie mają wątpliwości, że należy dążyć do zapewnienia optymalnego poziomu tego ważnego składnika. Pytanie brzmi: ile kwasu foliowego to już za dużo?

Bezpieczna dawka kwasu foliowego

Problem w tym, że na razie nawet naukowcy nie wiedzą, jakie powinny być wskazania dla kobiet w ciąży. Potrzebne są kolejne badania, w trakcie których będzie można ustalić optymalną dawkę kwasu foliowego. Eksperci są jednak zgodni, że pomimo najnowszych wyników badań, kobiety nie powinny rezygnować z suplementacji tego składnika. Należy jednak przestrzegać wskazań lekarzy i nie przekraczać dziennej dawki, aby nie doprowadzić do przedawkowania i potencjalnie niebezpiecznego nadmiaru kwasu foliowego.

Naturalne źródła kwasu foliowego

Czy środki zawierające kwas foliowy można zamienić na naturalne źródła z pożywienia? Oczywiście w czasie ciąży warto jeść produkty zawierające ten składnik. Należy jednak pamiętać, że sama dieta nie pokryje dziennego zapotrzebowania ciężarnej kobiety. Kwas foliowy jest bardzo wrażliwy – podczas obróbki cieplnej czy nawet styczności ze światłem słonecznym, tracimy znaczną część cennej substancji z jedzenia. Warto jednak wiedzieć, że duże ilości znajdują się w pieczywie razowym, brązowym ryżu, wątróbce, żółtkach jaj, roślinach strączkowych, zielonych warzywach liściastych (takich jak szpinak, sałata, natka pietruszki).





tekst: Sylwia Stachura 16-05-2016
https://parenting.pl/portal/nadmiar-kwasu-foliowego-moze-powodowac-autyzm

* * *

Ciekawym jest stwierdzenie, że "Należy jednak przestrzegać wskazań lekarzy i nie przekraczać dziennej dawki..." - w kontekście, gdy naukowcy nie wiedzą, "ile tego trzeba". Rodzi się retoryczne pytanie: no właśnie ile tego trzeba???

"Brać i drżeć, czy aby nie jest już za dużo". Drżenie potęgowane innym: "A może jeszcze ciągle za mało...?"

A tak na marginesie, ale w temacie: ludzkość przez tysiąclecia rozwijała się, ewoluowała BEZ suplementacji. NATURA dała to, co potrzebne, by nasz gatunek trwał. Podeptaliśmy JĄ ostatnio. Ciągle depczemy. Stworzyliśmy warunki życia, w tym jedzenie, które wymagają dopalaczy: jedzmy chemię i chemią się naprawiajmy? To chyba nie tak. 
Bo i zapewne prawdą jednak jest, że odpowiednia dieta dostarczy wszystkiego tego, co niezbędne dla naszego kompleksowego rozwoju. Suplementacja jest koniecznością podczas tylko jedzenia, a nie odżywiania się. To ostatnie - załatwiłoby problemy. A jak tego dokonać w dzisiejszych czasach? Jak się odżywiać, a nie tylko jeść? Temat rzeka ;)

"Czytaj - myśl - podejmuj działania"

ai



wtorek, 10 maja 2016

Niepozorne, tanie, a jednak...: daktyle

Skopiowane z: http://www.popularne.pl/dlaczego-warto-jesc-daktyle/
* * *
Daktyle często są niedoceniane lub postrzegane jedynie jako słodka przekąska, a okazuje się, że mają wiele zalet, dzięki którym Twój organizm będzie lepiej funkcjonować. Jeśli je poznasz od tej pory będziesz chciał je wprowadzić do swojej diety. Oto niektóre z nich: 

1. Poszerzenie tętnic
Dzięki nim Twój układ krążenia będzie lepiej pracować. Do tego wszystkiego unikniesz miażdżycy. W chorobie naczyniowej zwężają się tętnice, co jest ogromnym problemem, ponieważ wiąże się to z ryzykiem wystąpienia udarów, ataków serca oraz innych chorób. Już przy spożywaniu trzech daktyli każdego dnia, jesteś w stanie uregulować funkcjonowanie układu krążenia.

2. Poprawa pracy wątroby
Badania wykazały, że daktyle pomagają w marskości wątroby. Ten bolesny stan występuje wówczas, gdy wątroba nie może skutecznie radzić sobie z toksynami i produkuje za dużo kolagenu.
3. Zdrowe serce
Daktyle zawierają dużo potasu i przez to dobrze działają na serce. Zmniejszają dodatkowo poziom cholesterolu – czynnik ryzyka udaru i zawału serca.
4. Sokoli wzrok
Daktyle mają dużo witaminy A, która regeneruje i chroni oczy, oraz luteiny i lecytyny, które działają zbawiennie na zmęczone oczy. Powodują, że Twoje oczy będą dłużej w dobrej kondycji.

5. Więcej energii 
Daktyle w połączeniu z orzechami są idealną przekąskę między posiłkami. Zawarty w nich cukier daje zastrzyk energii, który wydłuży się jeszcze bardziej przez zawarty w orzechach tłuszcz. Jednocześnie takie połączenie stymuluje pracę mózgu. Zalecane szczególne podczas sesji i dla sportowców.

6. Lepsze trawienie
Daktyle pomagają w zaparciach, niestrawności i innych tego typu objawach. Wiele osób spożywa je aby ustrzec się przed rakiem. W daktylach zawarte są aminokwasy, które pomagają zoptymalizować trawienie i lepiej wchłaniają składniki odżywcze.
7. Środek przeciwbólowy
Trudno uwierzyć, ale to prawda: magnez zawarty w daktylach łagodzi bóle i obrzęki. Do tego ma działanie przeciwbakteryjne i zmniejsza szansę infekcji w organizmie.

* * *
... za kilogram płacąc około 8 zł: chyba warto ;)


poniedziałek, 1 lutego 2016

KUKURYDZA inaczej…


Kukurydza rośnie szybciej niż inne zboża świata – żadne nie może się z nią równać pod względem wysokości plonów oraz ilości uzyskiwanej biomasy. Bez niej głodowałyby dawne cywilizacje i obecne narody. Kukurydza jest najbardziej uniwersalną rośliną uprawną naszej planety.  Ziarno kukurydzy można przekształcić prawie we wszystko, od tworzyw sztucznych po paliwo. Używa się jej w tak wielu produktach, że prawdopodobnie nie moglibyśmy funkcjonować gdyby nagle jej zabrakło.
My, jako ludzie, mamy z nią coś wspólnego: z badań wynika, że atomy węgla, z których jesteśmy zbudowani, nawet w 70%-ach mogą pochodzić z kukurydzy. Na świecie zbiera się 800 mln ton kukurydzy rocznie, lecz jej większość jest niejadalna dla człowieka. W USA 99% tego zboża to odmiana pastewna zwana „końskim zębem” – jej ziarna mają na szczycie wgłębienia. To bardzo plenna roślina, jej zbiory osiągają poziom 17 metrów sześciennych (12 ton) z hektara. Zewnętrzna powłoka ziarna jest zbyt twarda by strawiły je nasze żołądki, więc kukurydzę poddaje się obróbce: mieli się bądź moczy w żrącym ługu, który także służy do garbowania skór.

Nie ma ropy bez kukurydzy?

Kukurydzy używa się w górnictwie naftowym jako składnika płuczki wiertniczej, bez niej nie dałoby się wiercić szybów. Jeżeli do cukru pochodzącego z kukurydzy doda się szczep bakterii powodujących gnicie brokułów i kapusty – wytrąca się biopolimer zwany gumą ksantanową, który bardzo lubi wodę: jest w stanie pochłonąć jej wielkie ilości. No taki swego rodzaju „pampers” oraz naturalny zagęstnik. Co to ma do wiercenia szybów naftowych?
Chodzi o to, że po dodaniu gumy ksantanowej do wody zmienia się ona w lepki żel. Taka zawiesina absorbuje wodę wydobywającą się z szybów podczas wiercenia, działa jak smar oraz dobrze przenosi skalne zwierciny - drobiny skał, które nie mogą zanieczyścić ropy: w żelu tworzą zawiesinę i nie opadają na dno odwiertu. Ponadto obecność płuczki zapobiega groźnym erupcjom ropy lub gazu – gęsta w niej zawiesina równoważy ciśnienie w otworze wiertniczym.

Kukurydza to bioplastik

Ubrania, zegarki, pomadki, samochody – bez końca można wymieniać produkty zawierające w sobie plastik. A i całe jego masy na wyspiskach śmieci, w oceanach, w lasach… Większość tworzyw sztucznych pochodzi z ropy naftowej. Nie dość, że przy ich produkcji zwiększa się emisja dwutlenku
węgla – to jeszcze rozkładają się przez 10 000 lat.  Ale kukurydza może to zmienić: plastik z niej jest biodegradowalny, jest ekologiczny a nawet… jadalny. Sekretną cząsteczką tego zboża, która daje możliwość tworzenia plastiku z kukurydzy jest skrobia: jej długie łańcuchy cząsteczkowe węglowodanów są podobne do cząsteczek tworzyw sztucznych wytwarzanych z ropy. Po dodaniu kilku innych, w tym i sekretnych, składników wychodzi długołańcuchowy polimer idealny na plastik.

Kukurydza może być widelcem.



Kukurydza wybucha

W trakcie przesypywania ziaren zboża w powietrzu unosi się pył, bardzo łatwopalna skrobia, oraz drobinki oleju. W połączeniu z odpowiednią ilością powietrza powstaje substancja groźniejsza od dynamitu. Jedna iskra i…
 Są też eksplozje innego rodzaju: bardzo twarda łupina ziarna kryje sekret jego wybuchowości. Przy
rozgrzaniu kukurydzy do około 230 stopni Celsjusza jego łupina w końcu nie wytrzymuje ciśnienia pęczniejącej skrobi, która pod wpływem pary wodnej zamienia się w rozsadzający owocnię żel. W tej temperaturze ciśnienie w ziarnie wynosi 10 atmosfer; dla przykładu: samochodowa opona ma wytrzymałość około 6 atmosfer. No i tak powstaje smaczny, skądinąd i tuczący, popcorn.

 Konkurencja dla ropy naftowej?

W wyniku spalania etanolu powstaje dwutlenek węgla i woda. Mimo wszystkich swoich wad benzyna jest wciąż podstawowym paliwem napędzającym nasze auta.

Ale nadchodzą zmiany. Prąd i etanol – to rozkręcająca się konkurencja benzyny i ropy. Największymi producentami bioetanolu są USA i Brazylia. Z czego się produkuje to paliwo? No
jasne: z kukurydzy!
Do wielkiej masy zmielonej i namoczonej kukurydzy dodaje się drożdże – skrobia kukurydziana zmienia się w łatwopalny bimber. I ten produkt już można spożytkować - jako paliwo też J. Problem jednak leży w tym, że aby zamienić kukurydzę w energię – potrzeba dużo energii: paliwo do maszyn rolniczych, transportowych, nawozy, itp. Zasadniczy jednak zysk w tym, że w procesie uzyskiwania energii z etanolu nie powstają groźne i niepożądane spaliny.

Modyfikacja kukurydzy

Laboratoria zajmujące się krzyżowaniem istniejących odmian kukurydzy oraz tworzeniem modyfikacji genetycznych, czyli tworzeniem nowych odmian, znajdują się pod ziemią, w wyrobiskach, aby do minimum redukować zagrożenie niekontrolowanego przedostania się roślin gmo do ziemskiego ekosystemu. Kukurydza ma w swoim dna dość wiele genów, które łatwo modyfikować. Większość modyfikacji ma na celu zwiększenie plonów oraz odporności. Gdyby światowym zasobom tego zboża zagroziła jakaś choroba lub szkodnik – naukowcy wyhodowaliby odmianę odporną na te przypadłości.
Genetycy dążą nie tylko do ulepszenia rośliny, lecz także podmieniają konkretne geny by zmienić kukurydzę w wytwórnię leków. Dążą do stworzenia odmian ratujących ludzkie życie. Prace skupiają się na leku dla osób chorych na mukowiscydozę. Jednym z problemów osób na nią chorujących jest
brak białka odpowiedzialnego za trawienie tłuszczów, co prowadzi do niedożywienia. Genetycy wprowadzają do genotypu kukurydzy gen psa w nadziei na to, że roślina zacznie wytwarzać białko skuteczne w leczeniu tej choroby.
Modyfikacje genetyczne roślin mogą przynieść wiele korzyści, ale i wielkie zagrożenie. Co się stanie, gdy roślina gmo przedostanie się „na powierzchnię” i zacznie krzyżować się z normalnymi odmianami? No może nastąpić katastrofa.
Ale już dzisiaj na polach rośnie odmiana kukurydzy gmo wytwarzająca substancje zwalczające szkodnika omacnicę prosowiankę. Efekt uboczny jest chociażby taki, że zawarta w pyłku toksyna zabija też inne owady. A wpływ długofalowy na organizmy korzystające z tej paszy, w tym na nas, ludzi, będących na szczycie tego pokarmowego łańcucha – jaki jest? Jaki będzie…?
Temat roślin modyfikowanych genetycznie, zagrożeń jakie niosą oraz skutków już obserwowanych – to „temat rzeka”.

* * * * *
Maleńkie ziarenka kukurydzy mają ogromne możliwości: każde z nich to energia Słońca zamknięta w skrobii, to miniaturowa bateria słoneczna, którą można przemienić w pokarm lub w paliwo.
 


 Źródło: How stuff works? – Discovery Science