Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

niedziela, 21 grudnia 2014

Czy homeopatia jest oszustwem?

Pytanie jest z kategorii tych, które u jednych osób wywołują uśmiech w związku z ich "podejrzeniami", a u innych - budzą sprzeciw, oburzenie i niechęć do słuchania wywodów w podejmowanym temacie. Nie unikając prywatnych wynurzeń - spróbujmy spojrzeć obiektywnie na sprawę, bo subiektywne podejście - każdy ma swoje i nie ma co osobistego "mi się wydaje" wkładać w głowy innych...

Tytuł posta zaczerpnąłem z publikacji sieciowej:


w której farmakolog prof. David Colquhoun powiedział, 
że badania udowodniły, iż skuteczność leków homeopatycznych 
jest taka sama, jak placebo. - W tych pigułkach nic nie ma - podkreślił. 
Na czym dokładnie polega ten sposób leczenia?

* * *

Na początek dobitnie powiedzmy, bo część z nas utożsamia pojęcia: homeopatia i ziołolecznictwo - to dwie różne medycyny.

W numerze 2. z 2008 roku dwumiesięcznika katolickiego "Miłujcie się!" - czytamy: 

W reklamie homeopatii podkreślany jest brak skutków ubocznych homeopatycznych specyfików. Jednak nie jest to cała prawda - one występują, tyle, że są innej natury. U osób, które przez dłuższy czas zażywały środki homeopatyczne, pojawiają się trudności w sferze duchowej

Skuteczna czy nieskuteczna homeopatia zawsze niesie ze sobą problemy, takie jak oschłość duchowa, brak radości i spokoju, zaburzenia psychiczne, depresje, brak poczucia sensu życia, niepokój, zniechęcenie, opór przed modlitwą.

I odrobina historii...

Homeopatię zawdzięczamy niemieckiemu lekarzowi 
Samuelowi Hahnemannowi (1753-1843). 
Był to człowiek kpiący z chrześcijaństwa  i samego Zbawiciela. 
Należał do sekty wolnomularskiej, potępionej przez Kościół 
jako narzędzie i siedlisko diabła. W roku 1777 Hahnemann 
został przyjęty do loży masońskiej w Transylwanii.  
Dodatkowo parał się spirytyzmem; jak sam oświadczył 
- homeopatia powstała dzięki informacjom przekazanym 
mu podczas seansów spirytystycznych.

Cytując za o. Aleksandrem Posackim: "Istnieją grupy, w których poszukiwania odpowiedniego leku homeopatycznego prowadzone są podczas seansów spirytystycznych, za pośrednictwem mediów proszących duchy o informacje". W porównaniu z faktycznymi postępami nauk farmaceutycznych homeopatia jawi się więc jako powrót do magicznych praktyk, tyle że ubranych w naukową postać. 

W książce "Podróż choroby" (autor Mohinder Singh Jus, tłumaczenie z niemieckiego: Dorota Drabicka) traktującej o "homeopatycznej koncepcji uzdrawiania i tłumienia" czytamy, że Hahnemann uznał, iż musi w naszym wnętrzu istnieć coś, co czyni nas podatnymi na choroby. Tę wrogo nastawioną do życia siłę nazwał miazmą. Często drobne czynniki, takie jak błąd dietetyczny, przejedzenie, nadużycie alkoholu lub kawy, zepsute pokarmy, zbyt długie przebywanie na słońcu, przeziębienie zimą, przemoknięcie na deszczu, strata w interesach, szok emocjonalny, złość, radość, itd., mogą być przyczyną zachorowania na katar, zapalenie pęcherza, grypę żołądkowo-jelitową, migrenę, napady gorączki, pokrzywkę, bóle kręgosłupa lub coś innego. 

/ai: no ja bym to po prostu nazwał brakiem odporności: po co to zagadnienie ubierać w filozofię demonów i czyhających ciemnych mocy? Jak widać - do wszystkiego da się dopisać odpowiednią marketingową filozofię.../

Podatność na tego rodzaju ostre choroby wytłumaczyć można istnieniem utajonej psorypierwszej zidentyfikowanej przez Hahnemanna miazmy. Właściwe objawy chorobowe jak zapalenie, wydzielina, zakażenie bakteryjne, itp. - są zaledwie następstwem osłabienia siły życiowej przez miazmę.

I weźmy może jeszcze 3 inne fragmenty książki...

Hahnemann wciąż czynił obserwacje, że poprawnie dobrany lek homeopatyczny działa tylko częściowo lub przez krótki okres czasu. Musiał stwierdzić, że ciągle dochodziło do nawrotów lub że zmiana chorobowa przenosiła się z jednego miejsca na drugie.  Pewien czas po wygaśnięciu ropnego zapalenia zatok pojawiały się nowe dolegliwości ze strony stawu biodrowego lub podatność na kaszel zostawała zastąpiona skłonnością do migreny. 
(...)
Miazmy są siłami, które stoją w opozycji do siły życiowej. Dlatego też, by wyleczyć pacjenta musimy zająć się miazmami, a nie siłą życiową.
(...)
Jeśli pacjent ma np. krwawienie z nosa, które znikają natychmiast po przypisanym na szybko Hamamelis, przez co później pojawia się krwawienie do mózgu, oznacza to, że nie zrozumieliśmy języka siły życiowej  i lek przypisaliśmy na podstawie objawu, nie zwracając uwagi na leżącą u podłoża miazmę.
(...)

... czyli: nie wschłuchaliśmy się odpowiednio w to, co drzemiąca w nas nieczysta siła chce powiedzieć...? 
"Nie wiem dlaczego", ale czytając takie zdania przychodzi mi na myśl to, co kiedyś usłyszałem od duchownego: 

"Siła boska - leczy bezinteresownie; siła diabelska nie leczy, tylko stwarza pozory wyleczenia: przesuwa dolegliwości lub jak 'wylecza' - to w zamian za duszę."


Wytwarzanie środków homeopatycznych 

Czym jest homeopatia? (...) to metoda polegająca na stosowaniu minimalnych dawek środków, które w większych dozach wywołują objawy podobne do danej choroby, zgodnie z zasadą: podobne leczy się podobnym.  ("Miłujcie się!", 2/2008) 

"Podróż choroby":

Homeopatia posługuje się lekami w bardzo małych ilościach, 
przygotowanych według zasad potencjonowania 
(rozcieńczania i wstrząsania). Substancje wyjściowe 
są tak silnie potencjonowane, że w leku nie można potem 
znaleźć ani jednej ich cząsteczki.
(ai: to co w nim jest?)

Skąd?

- Około 60-70% wszystkich homeopatycznych leków pochodzi ze świata roślin.
(ai: ale to nie ziołolecznictwo!)

- Świat zwierząt jest bardzo ważnym źródłem leków homeopatycznych. Do produkcji potencji używa się całych zwierząt lub ich produktów. (...) Potrzebuje się tak niewiele surowca, że pranalewka wyprodukowana z jednej pszczoły czy pająka wystarcza do wytwarzania potencji przez wiele lat. 
(...)

- Substancje zaliczane do trujących i niebezpiecznych dla człowieka okazały się być lecznicze w stanie potencjonowanym.
- Nozody - są otrzymywane z chorobowych produktów zwierząt, roślin, człowieka, np.:
zmacerowanego płuca guźliczego, zainfekowanych gruźliczych węzłów chłonnych cielęcia, patologicznej wydzieliny kaszalota, przegniłego mięsa (leżącego 2-3 tygodnie na słońcu), zarazka kiły, pęcherzyka ospy, grudy końskiej (strup w pęcinach), sporyszu (grzyb w życie) 
... bo:
"Siły lecznicze przyrody znajdują się nie tylko i wyłącznie w rzeczach pięknie wyglądających, o przyjemnym zapachu czy delikatnym smaku, (...) mogą kryć się w martwej tkance lub zainfekowanej wydzielinie."

- Sarkody - wydzieliny i wyciągi otrzymane od zdrowych zwierząt i ludzi: z podwzgórza wołu, hormonu przysadki, nadnerczy, tarczyc owiec lub cieląt, wyciągu z jajników owcy lub krowy.

"Nie dajcie się Państwo przestraszyć tym, co tu przeczytaliście, gdyż substancje te są normalnie stosowane w wysokich potencjach i wolne od jakiejkolwiek "prasubstancji". Nie są one trujące, są bezbarwne, bez smaku i zapachu. Wszystko, co podaje Państwu homeopatia, to kilka granulek nasączonych rozcieńczonym i potencjonowanym lekiem".

... i tak "uspokajającą i optymistyczną" informacją kończę post - zdrowia wszystkim życząc.

ai


* * *

źródła: 
- "Podróż choroby" - Mohinder Singh Jus, tłumaczenie z niemieckiego: Dorota Drabicka
- "Miłujcie się!" - nr 2/2008: Homeopatia - autorka Maria Suszczyńska




poniedziałek, 6 października 2014

100% natury - najlepszy lek...

Takie obrazy działają relaksująco: oto lokator na mojej działce. Niestety: czynszu płacić nie chce :-| Zaraz zaraz: a może to ja mam działkę na jego terenie? Jej. Hmmm...


wtorek, 30 września 2014

"Polacy odporni na działanie rtęci" - czyli amalgamaty w zębach

Zaiste - przedziwny ten świat: "W większości krajów Unii amalgamaty w stomatologii są zakazane - u nas jeszcze nie" - to usłyszałem od pani stomatolog podczas ostatniej mojej wizyty. Mówiąc to - sama uśmiechała się wyrażając zdziwienie taką sytuacją. Oczywiście to stwierdzenie padło po moim pytaniu, gdyż temat ten ździebko mnie zaintrygował. A po jakim to fakcie? - otóż mój kolega zdziwił się, gdy z kolei ja zareagowałem zdziwieniem na to, że on właśnie sobie serwuje amalgamatowe plomby...

- "A co, coś z nimi nie tak???"

Ufff, więc co nieco napisać trzeba...


W jednym z serwisów traktujących o zdrowiu (onet.zdrowie: http://kobieta.onet.pl/zdrowie/profilaktyka/amalgamatowe-plomby-z-rtecia-niebezpieczne-dla-zdrowia/167jx) czytam:

"Stosowane obecnie wypełnienia amalgamatowe nie zawierają już w swoim składzie rtęci i są bezpieczne dla zdrowia, ale mają niskie walory estetyczne."

Zaraz zaraz - coś to nie gra, a jak gra - to nie stroi. Czytam w necie, co to amalgamat, ale i na wszelki wypadek konsultuję się z edukowanym chemikiem, czyli koleżanką - akademicką chemiczką:
"Jak amalgamat, to tylko związek rtęci, bo to jedyny metal w stanie ciekłym w temperaturze pokojowej. Mikstury z innymi metalami - to stopy, w podwyższonych temperaturach".
To wyjaśnienie stroi też z tym, co mi powiedziała pani stomatolog: tak, rtęć w tym amalgamacie jest, tylko teraz to nie dentysta robi miksturę, a jest ona wyciskana w postaci pasty z tubki.

Hmmm, no to chyba pewne "renomowane" serwisy o zdrowiu - darować sobie trzeba. Po prostu: szkoda na nie czasu.

Wracając do trucizny w zębach: kochane, bo dbające o nasze zdrowie, NFZ - refunduje tylko za plomby amalgamatowe. Jak chcesz zdrową plombę kompozytową - płać za całość, czyli i całe przygotowanie zęba, ze swojej kieszeni. A nie powinienem w sumie dopłacać tylko za różnicę w cenie materiałów kompozyt-amalgamat? Co za inteligent konstruował ten przepis tak jawnie forsujący zakładanie ludziom rtęciowych trucizn?

Na Interii (http://nt.interia.pl/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-plomby-amalgamatowe-wcale-nie-takie-straszne,nId,946213) czytamy:

Naukowcy nie mają wątpliwości, że plomby amalgamatowe powoli rozpuszczają się i uwalniają toksyczną rtęć do jamy ustnej. Teraz część lekarzy jest zdania, że uwolniona rtęć wcale nie wpływa trująco na organizm człowieka. 

- czyli naukowcy swoje, a lekarze - swoje. A może sedno w tym, kto z czego ma zyski finansowe...?

Dalej czytamy:

Obecność rtęci w moczu może być jednym z pierwszych symptomów wdychania oparów tego pierwiastka, rozpuszczanych z plomb amalgamatowych. Ale rtęć w naszym organizmie może pochodzić także z diety, bowiem spożywanie wielu gatunków ryb może powodować wzrost akumulacji pierwiastka w organizmie człowieka

... "gratuluję" tu tym, co w swoim czasie uwierzyli i DALEJ wierzą, że muszą "minimum dwa razy w tygodniu" jeść
ryby morskie - bo to zdrowo. Ja, od kiedy wiem, że są one nafaszerowane rtęcią - takie mamy wody: "sorry, taki klimat" - jadam je sporadycznie. A tuńczyka - wręcz unikam. W przeciwnym razie: Alzhaimer lub Parkinson prawie gwarantowany.

Wracając do sedna tematu - posłużmy się Wikipedią:

Amalgamat stomatologiczny – amalgamat rtęci ze srebrem, cyną, miedzią, kadmem oraz niekiedy cynkiem, stosowany w stomatologii jako wypełnienie, głównie w ubytkach klasy I, II i V. Obecnie notuje się odchodzenie od stosowania amalgamatu w dentystyce z uwagi na względy estetyczne (metaliczny kolor wypełnienia kontrastuje z tkanką zęba), narażenie lekarzy i pacjentów na kontakt z toksyczną rtęcią oraz ze względów środowiskowych (emisja rtęci do atmosfery wskutek kremacji zwłok ludzkich).

... ten ostatni...: to jest żelazny argument zniechęcający do założenia takiej plomby J

Ale poważniej:

Jakie działanie ma rtęć?

Toksyczne właściwości rtęci znane są od czasów starożytnych. Rtęć to trucizna, która jest inhibitorem enzymów odpowiadających za przemianę materii na poziomie komórkowym.
Powoduje ona zaburzenia pracy wszystkich narządów oraz układu hormonalnego, nerwowego, odpornościowego i trawiennego. Rtęć wpływa negatywnie na pracę układu odpornościowego, powodując zwiększoną podatność na infekcje i nowotwory. Rozpad komórek przyspiesza starzenie się organizmu oraz powstawanie poważnych chorób neurodegeneracyjnych.

Według Franza-Xaviera Reichla, autora Kieszonkowego atlasu medycyny środowiskowej, zatrucie rtęcią uwolnioną z amalgamatów objawia się

- bólem mięśni i stawów, bólami brzucha, bólami głowy,zawrotami głowy
- wzmożonym poceniem się, 
- nadwagą, 
- problemami z oddychaniem, kaszlem, nudnościami, 
- zaburzeniami wzroku i słuchu, 
- wypadaniem włosów, 
- depresją, zmęczeniem, nerwowością, stanami lękowymi, 
- problemami z trawieniem oraz zaburzeniami funkcji kognitywnych (poznawczych).

Rtęć odpowiada też za zwiększoną liczbę przypadków chorób „nowych”, czyli takich, na które zachorowanie zwiększa się od 1980 roku

- fibromialgii - zespołu chorobowego, charakteryzującego się uogólnionym bólem w układzie ruchu z występowaniem charakterystycznych punktów, rozmieszczonych symetrycznie, wrażliwych na ucisk, któremu towarzyszy uczucie przewlekłego zmęczenia, uczucie sztywności oraz sen nie powodujący poczucia odpoczynku,
- zespołu przewlekłego zmęczenia,
- alergii, 
- depresji, 
- zespołu przewlekłej hiperwentylacji, 
- zaburzeń układu nerwowego i mięśniowego, 
- przewlekłych infekcji, 
- nawracających grzybic, 
- problemów metabolicznych, 
- migren i przewlekłego bólu.

Rtęć ma też właściwości kancerogenne, upośledza funkcje rozrodcze i ma negatywny wpływ na rozwój płodu.
Z zatruciem rtęcią mogą być także powiązane takie choroby jak choroba Parkinsona, Alzheimera, stwardnienie rozsiane, autyzm oraz choroby nowotworowe. Również rtęci przypisuje się powodowanie ADHD - wymyślonej przez Leona Eisenberga fikcyjnej choroby:

W zakrojonym na szeroką skalę niemieckim badaniu przeprowadzonym w 1997 r. wykazano, że rtęć uwalnia się z plomb. Naukowcy z niemieckiego uniwersytetu w Tübingen zbadali ślinę 18 000 uczestników, którzy mieli średnio po dziewięć plomb amalgamatowych. 77-stronicowy raport z wyników badania informuje, że po okołu dziesięciu minutach żucia gumy, ślina zawiera średnio aż 47 mg rtęci na litr. Norma ustanowiona przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) dla wody pitnej to 1 mg rtęci na litr. Oznacza to, że osoby z plombami amalgamatowymi przyjmują podczas każdego posiłku 47 razy więcej rtęci niż stanowi dopuszczalna norma.




Wiedz, że:

- W Japonii nie stosuje się amalgamatów stomatologicznych z rtęcią już od trzydziestu lat.
- W Rosji zakazano ich stosowania w 1985 r., kiedy podczas setek badań wykazano niebezpieczeństwo związane ze stosowaniem takich plomb.
- W Norwegii zakaz stosowania rtęci obejmuje wszelkie jej zastosowania, a wypełnianie ubytków amalgamatem jest zabronione.
- W Szwecji nie używa się amalgamatów od 1999 roku.
- W Niemczech nie uczy się już dentystów, w jaki sposób wypełniać ubytki amalgamatami stomatologicznymi.
- W Kalifornii w tych gabinetach, w których stosuje się amalgamaty, należy wywiesić w widocznym miejscu ostrzeżenie o następującej treści:

W tym gabinecie stosuje się plomby z amalgamatu. Amalgamat zawiera rtęć. Pacjenci, u których zastosowano tego rodzaju plomby są narażeni na kontakt z toksyczną substancją chemiczną. Stan Kalifornia informuje, że rtęć może powodować wady wrodzone oraz zaburzenia płodności.


* * *
Dodatkowe źródła:


czwartek, 4 września 2014

Plastik plastikowi nierówny...

Wynosząc kolejny worek z plastikowymi opakowaniami do kontenera na śmieci - właściwego oczywiście na ten rodzaj odpadów;) - sięgam czasami pamięcią do czasów dzieciństwa. Wtedy nie musiałem jako grzeczny  synek takich czynności wykonywać, gdyż... nie było plastików! Pomyślcie: jak wtedy bez nich ludzie żyli? Płócienne torby na zakupy, szklane opakowania, szary papier, a w warunkach domowych: gazety.... I jakoś nikt się nie przejmował, że farba drukarska jest trująca. Ważne, że było co w nie zawijać!
Dzisiaj? Tak ogólnie rzecz ujmując: tworzywa nazywanego ogólnie plastikiem - do wyboru, do koloru. Co za wygoda!
Lecz, jak to w większości aspektów naszego życia bywa, zawsze jest jakieś ALE. Jakie tym razem? Otóż, jak w tytule: plastik plastikowi nierówny. Niektóre jego rodzaje są lub mogą być /pod działaniem pewnych czynników, np. słońca/ dla naszego zdrowia naprawdę groźne...

Oznaczenia - rodzaje

Pierwsze znaki identyfikujące polimer zastosowany do produkcji opakowań z tworzyw sztucznych wprowadziło (w 1988 r.) Amerykańskie Stowarzyszenie Przemysłu Tworzyw Sztucznych. System identyfikacji (Resin Identyfication Code - RIC) przyjął się powszechnie również w Europie i został zaaprobowany przez Europejskie Stowarzyszenie Producentów Tworzyw Sztucznych jako dobrowolny sposób identyfikacji tworzyw sztucznych. 

Znak identyfikacyjny składa się z cyfry kodowej 
określonego tworzywa sztucznego wpisanej 
w trójkąt utworzony ze strzałek 
oraz symbolu literowego tego tworzywa.

Znak identyfikacyjny określa rodzaj zastosowanego polimeru i nie jest oraz nie może być utożsamiany z symbolem przydatności do ponownego przetwórstwa (recyklingu). Jest stosowany jako środek pomocniczy przy sortowaniu odpadów tworzyw sztucznych w celu usprawnienia odzysku surowców wtórnych. Najczęściej jest nanoszony na opakowaniach sztywnych o pojemności powyżej 200 cm3 i masie powyżej 50 g.


1-pet1 – PET      -->  politereftalan etylenu

Używany jest do produkcji jednorazowych opakowań do żywności, jednorazowych butelek i jednorazowych naczyń. Typowym opakowaniem PET są butelki do wody smakowej, źródlanej i mineralnej.
Komentarz opublikowany w Environmental Health Perspectives w kwietniu 2010 roku sugeruje, że PET może podczas zwykłego użytkowania wytwarzać związki chemiczne zwane ksenoestrogenami i zaleca dalsze badania na ten temat.
Ksenoestrogeny mogą zaburzać funkcjonowanie organizmu, m. in. równowagę hormonalną; obecne w wodzie pitnej podejrzewane są również o powodowanie zaburzeń płodności u mężczyzn oraz zaburzeń w kształtowaniu płci w życiu płodowym.


2-hdpe

2 – HDPE       -->  polietylen o dużej gęstości

Polietylen o dużej gęstości uważany jest za jeden  bezpieczniejszych plastików, może być stosowany do powtórnego użycia.
Posiada dużą odporność na naprężenia, uderzenia, zużycie;  jest sztywny i odporny na czynniki chemiczne.


                         3 – PVC        -->  polichlorek winylu
3-pvc

- bardzo powszechny, używany do wyrobu m.in. folii do pakowania żywności. PVC jest szkodliwy dla zdrowia i może wydzielać toksyny. W procesie spalania polichlorku winylu wytwarzają się bardzo groźne dla zdrowia związki chemiczne zwane dioksynami, które są czasami bardziej niebezpieczne od cyjanku potasu.


                        4 – LDPE          -->  polietylen o małej gęstości 
4-ldpe

- używany do produkcji wielu rodzajów opakowań do żywności, jest dpuszczony do powtórnego użytku i bezpieczniejszy niż wiele innych plastików, ale nie tak bezpieczny jak tworzywa nr 2 i 5. Ma mniejszą odporność naprężeniową, ale lepszą plastyczność i giętkość niż HDPE, jest bardziej elastyczny - ale to kosztem niższej przezroczystości.



                          5 – PP          -->     polipropylen
5-pp

- przykładowe zastosowanie: wykładziny cystern do mleka, napełniane na gorąco puszki, słoje i butelki, pojemniki i różne opakowania, w tym również z folii. Razem z tworzywem nr 2 (HDPE) uznawany jest za jeden z najbezpieczniejszych plastików.




                          6 – PS         -->   polistyren 
6-ps

- najbardziej znany w formie spienionej czyli jako styropian. PS wydziela toksyny i nie powinien być stosowany jako opakowanie do żywności. I rzadko stosowany jest do tego celu ze względu na mniejszą odporność chemiczną od polietylenu, ale jest obecny np. w przykrywkach do jednorazowych kubków na kawę.




7 – INNE
7-inne- nie do powtórnego użycia. W tej kategorii znajduje się wiele szkodliwych związków, m.in. także bardzo toksyczny bisfenol A (BPA), który może przyczyniać się do zachorowania na schizofrenię, depresję czy chorobę Alzheimera. Ponadto jedząc lub pijąc żywność, która miała kontakt z BPA narażamy się na zaburzenia układu nerwowego i hormonalnego. W żadnym wypadku nie można ich używać w kuchenkach mikrofalowych, które zwielokrotniają przenikanie BPA do żywności.


Można śmiało stwierdzić, iż plastiki dzisiaj są wszechobecne. Skoro tak, nie wywiniemy się od kontaktu z nimi. Warto więc pamiętać o podstawowych zasadach obcowania z tymi chemicznymi tworami:

1.
Nie wystawiajmy butelek plastikowych PET z napojami na działanie słońca. Szczególnie podczas naszego wypoczynku, gdzie takie butelki poddane promieniowaniu UV słońca potrafią wydzielać szkodliwe toksyny do znajdującego się wewnątrz napoju.

2.
Do przechowywania żywności używajmy tylko plastików oznaczonych cyfrą 2 (HDPE) i 5 (PP). Plastików z pozostałych grup nie używajmy do przechowywania żywności, ale pamiętajmy o ich recyklingu.

3.
Nie używajmy ponownie butelek PET i nie podgrzewajmy w mikrofalówce żywności na tackach, na których ta żywność była kupiona. Chyba, że na opakowaniu zaznaczono, że nadaje się do tego celu.

4.
Nie podgrzewajmy w mikrofalówkach żywności w opakowaniach zawierających bisfenol (grupa 7), nie wlewajmy do nich gorących płynów i nie zmywajmy w zmywarkach.

5.
Wszystkie opakowania plastikowe używajmy zgodnie z instrukcją zawartą na opakowaniu (oznaczenia dotyczące temperatury, zmywarki itp).


* * *

źródła:
http://opakowania.com.pl/Wiadomo%C5%9Bci/Znaki-identyfikuj%C4%85ce-materia%C5%82-opakowania-26182.html
http://pl.wikipedia.org/wiki
http://www.hpeplasticextrusions.com/polyethyleneextrusionsmini.html
http://www.ukrytaprawda.com/butelki-i-opakowania-plastikowe-dobre-zle-i-najgorsze/




niedziela, 6 lipca 2014

Upiorne tłuszcze TRANS


... czyli od minimum dwóch dekad aktualne pytanie: masło czy margaryna?

* * *

Tłuszcze są niezdrowe i powinniśmy unikać ich jak ognia !

- takie jest powszechne przekonanie. Ale... nie do końca słuszne.
Dietetycy straszą nas szczególnie tłuszczami trans. Czym tak naprawdę są i gdzie je znajdziemy?

Sztuczny produkt

Tłuszcze trans to około 3 do 5 proc. naturalnych tłuszczów pochodzenia zwierzęcego. Znajdują się w produktach mlecznych i mięsach. Wydaje się, że to nie powód, aby z tak małej ilości robić wielkie zamieszanie. Jednak to

nie pochodzące z natury tłuszcze trans szkodzą nam najbardziej. 

Dużo niebezpieczniejsze dla naszego zdrowia są półsyntetycznie tłuszcze roślinne, uzyskiwane przez częściowe uwodornienie naturalnych olejów.
Skąd się biorą tłuszcze trans? Weźmy pod lupę choćby margarynę. Podczas jej produkcji utwardza się ciekłe oleje roślinne, uwodorniając wiązania nienasycone. Prowadzi to do powstawania kwasów nasyconych oraz nienasyconych kwasów o konfiguracji trans. Gdzie jeszcze znajdziemy te związki? Przede wszystkim w żywności przetworzonej. Są w maśle roślinnym, ale także w gotowych ciasteczkach, płatkach kukurydzianych, powszechnie dostępnych fast foodach, zupach w proszku, chipsach, frytkach, ulubionych przez dzieci batonach czekoladowych czy gotowych wypiekach. Znajdziemy je także w potrawach usmażonych na oleju w domu.

Im mniej, tym lepiej

Na całym świecie podjęto już kroki, by ograniczyć spożycie olejów utwardzanych wodorem. W wielu krajach wprowadzono lub planuje się wprowadzenie obowiązku umieszczania na produktach spożywczych informacji o zawartości tłuszczów trans. Dąży się także do maksymalnego ograniczenia ich zawartości. Prekursorami  były Dania i Kanada. Dania już w 2003 r. wprowadziła zakaz sprzedaży przetworzonych produktów spożywczych ze zwiększonym - w stosunku do naturalnego - stężeniem tłuszczów trans (2 proc.) W Kanadzie ten przedział wynosi  2–5 proc.  – zależnie od produktu. Cały czas doskonali się także procesy technologiczne – na przykład zastępowanie uwodornienia estryfikacją -  tak, by izomerów trans było jak najmniej.

Dla porównania warto dodać, że dwa lata temu SGGW
w Warszawie przeprowadziła badania dotyczące
m.in. ilości izomerów trans we frytkach
dwóch popularnych restauracji typu fast food.
Zawartość w obydwu przypadkach wynosiła prawie 20 proc.

Lepiej uważać
Z tłuszczami trans nie ma żartów. Liczne doniesienia naukowe wskazują, że ich częste spożywanie ma negatywny wpływ na nasze zdrowie - rośnie na przykład ryzyko zachorowania na raka piersi i zwiększa się prawdopodobieństwo rozwoju innych nowotworów. Po ich spożyciu podnosi się stężenie we krwi złego cholesterolu, a tym samym ryzyko występowania i rozwoju chorób miażdżycowych. Co więcej udowodniono, że tłuszcze trans obniżają poziom dobrego cholesterolu w naszym organizmie. Zwiększają też prawdopodobieństwo zachorowania na cukrzycę, mogą zwiększyć ryzyko depresji, a nawet przyczyniać się do występowania komplikacji w czasie ciąży.

Zdrowa wołowina

Oczywiście jak ze wszystkim, tak i tutaj należy zachować umiar i zdrowy rozsądek. Tym bardziej, że ostatnio okazało się, że nie wszystkie tłuszcze trans szkodzą. Korzystne dla naszego zdrowie działanie mają zwłaszcza te zawarte w mleku i wołowinie – tak przynajmniej informuje pismo „Advances in Nutrition”.  Według niektórych badań naturalne izomery trans wytwarzane przez przeżuwające zwierzęta,  mogą wręcz zmniejszać ryzyko choroby wieńcowej czy nowotworów.

Jednak lepiej przerzucić się na zdrowe tłuszcze.

- To od nas samych zależy, czy pomożemy naszemu organizmowi zrównoważyć zawartość tłuszczów trans przez spożywanie zdrowych,  jedno i wielonienasyconych kwasów tłuszczowych. Można je znaleźć w oliwkach, rzepaku, awokado, pistacjach, orzechach laskowych, tranie ryb morskich, kiełkach, ziarnach lnu czy kukurydzy oraz w oliwie.

Należy pamiętać, że zdrowy tłuszcz roślinny tłoczony na zimno ma zawsze postać płynną, tran także - przypomina Robert Joachimiak-Szpinda, szef kuchni Velaves Spa & Resort.

* * *

No i...: masło! :-)

* * *

Źródło: 
http://kuchnia.wp.pl/kat,1037879,title,Tluszcze-trans-zawsze-szkodliwe,wid,16106790,wiadomosc.html







niedziela, 25 maja 2014

Bananowy HIV

... czy wiecie, że banan jest czwartym najważniejszym produktem rolnym naszego globu, po ryżu, pszenicy i mleku? No ja bym obstawiał ziemniaka na tym miejscu - a tu proszę: delikatesowy swego czasu produkt, a dzisiaj u nas owoc "niekoniecznie niezbędny" - podstawą żywieniową na Ziemi! - ładnie. Jakże to się kłóci z przekonaniem - przynajmniej moim, że to małpki mają go w podstawie swego menu; hmmm: czy to kolejny dowód na darwinowską teorię ewolucji...?

* * *

Promocja banana była przemyślana i globalna: bananowe skórki w filmach niemych z Chaplinem i Keatonem, wprowadzanie litery "b" w szkołach poprzez obrazek banana, a i przekonanie mam, że
najlepsze papu na drugie śniadanie dla ich pociech to ten sympatyczny, zakrzywiony owoc. A że uprawiany w otoczce chemii... kogo to tak naprawdę obchodzi?

* * *

Biznesowe operacje /czytaj: machinacje/ zakończone fuzją doprowadzają do powstania bananowego giganta, połączenia amerykańskiej Chiquity i irlandzkiego Fyffesa. Konsolidacja w branży, podzielonej dotąd na cztery firmy, daje szansę na oszczędności i wykrzesanie sił do utrzymania niskich cen bananów w sklepach - tak twierdzą giełdowi komentatorzy. My konsumenci, czyli praktycy - wiemy swoje: "kilka w jednym" to monopol, a to nie wróży w perspektywie nic dobrego.

Nic dobrego tym bardziej, że niskim cenom bananów zagraża grzyb o nazwie fusarium oxysporum. Pochodzi z Południowo-Wschodniej Azji, rozpoznano go w latach 70-tych XIX wieku w Australii  i nie ma, jak na razie, znanej nam chemii, by go zwalczyć. Potrafi przeczekać w glebie nawet kilkadziesiąt lat!  - przenosi się z wodą lub ziemią: wystarczą drobiny przeniesione np. na butach. Jedyny obecnie sposób walki z nim to izolacja zarażonych upraw i ich niszczenie. Trudno to zresztą nazwać walką - doczekał się miana bananowego HIV.

Strat w uprawach było wiele. M. in. w latach 60. choroba wykończyła wielkoobszarowe uprawy Dużego Michała: znacznie bardziej soczystego, bardziej miękkiego i żółtego - pod każdym względem lepszego banana od tego, którego obecnie możemy kupić: odmiany Cavendish, z Chin :)

Cavendish - odmiana wcześniej odsunięta na bok konsumpcji z powodu braku wyraźnego smaku oraz cieńszej skórki, co w handlowej podróży skutkowało mniejszą odpornością na transportowe turbulencje. I to upodobanie Cavendisha do klimy: musi być wożony i przechowywany w chłodzie, a dojrzewa - zdziebko chimerycznie; Duży Michał w kiści miał owoce równo dojrzewające, był wydajny i nie łapał ówczesnej wersji choroby panamskiej.

Cytat z http://www.rp.pl/artykul/751514.html:

"United Fruit kontrolowało 90 proc. rynku bananów w Stanach Zjednoczonych, jednak to jego główny konkurent, Standard Fruit – dziś znany jako Dole – szybciej zareagował na tajemniczą plagę. Zamiast ubóstwianych przez Amerykanów Gros Michel, wprowadził do sprzedaży pochodzący z Chin gatunek Cavendish.
Trudniejszy w uprawie i transporcie Cavendish przynosił mniejsze zyski. Był wrażliwy na inne choroby, walka z którymi wymagała stosowania drogich pestycydów. Jego skóra często obijała się w transporcie, co wymuszało pakowanie owoców do skrzyń. Banany musiały dojrzewać w szklarniach. Gdy wreszcie trafiały do sklepów, po tygodniu gniły. Co więcej, ci, którzy znali smak Gros Michel, przekonywali, że Cavendish nie umywa się do poprzednika.
Pełen obaw, że klienci nie pokochają tego gatunku, United Fruit wciąż szukał innego rozwiązania problemu panamskiej zarazy. W Hondurasie powstało laboratorium, którego zadaniem było wypracowanie gatunku równie smacznego, jak Gros Michel, jednak odpornego na zabójczy grzyb. Przez czterdzieści lat badań powstało 20 tysięcy bananowych hybryd, jednak żadna z nich nie okazała się na tyle udana, by wyprzeć z rynku Cavendisha. Naukowcy ponieśli porażkę, a szef laboratorium, Phil Rowe, w 2001 roku powiesił się na jednym z eksperymentalnych bananowców. United Fruit zostało zmuszone do uprawy Cavendisha, banana, którego dziś jemy wszyscy."

* * *
Ale - gdzie tu wyraźny wątek zdrowotny? - "oprócz HIV-a bananowego" :)  Proszę bardzo.

Zdanie najpierw o wątku społecznym: sławione przez ekspertów zalety monopolu bananowego przekładające się na konsumencką radość z powodu niskich cen owocu brutalnie zderzają się z
krzywdą ludzką - niskimi płacami, ich cięciem, na ogromnych plantacjach, w rejonach których producent-monopolista jest często jedynym pracodawcą.

Banan to bardzo wrażliwa roślinka, podatna na wszelakie przypadłości: do oprysków wrażliwych bananowców potrzeba kilkanaście razy więcej chemikaliów niż do zabezpieczenia pola zboża w Europie. W arsenale plantatorów znajdują się związki zabronione w Europie i Ameryce, a mnie nie uspokajają tłumaczenia, że gruba skórka banana chroni owoc właściwy przez tymi trutkami. Pamiętajmy też, że Cavandish ma tę skórkę cieńszą niż miał Duży Michał.

Aspekt szkodliwej chemii jest i inny: na plantacjach stykają się z nią osoby tam pracujące, a i środowisko naturalne jest poważnie przez chemię degradowane. Uwzględniając to oraz wspomnianą już nieadekwatną zapłatę za pracą na plantacjach - czy etycznym jest kupowanie tych owoców? Na to oczywiście ewentualnie każdy sam sobie odpowie.

Czy transport owoców przez pół świata ma jakieś sensowne uzasadnienie?

... poza spełnianiem kaprysów klientów?

Walory smakowe - walorami smakowymi, ale wysoce wątpliwym jest na pewno sens jedzenia tych owoców w celu dostarczania organizmowi chociażby witamin: zrywany jest owoc zielony, który rósł w oparach chemii: jakie tu witaminy? Czy nie pojawiają się one w sensownych ilościach dopiero w owocach dojrzałych? Jak np. w naszych jabłkach, gruszkach, śliwkach?

Może warto zastanowić się, zanim sięgniemy po słoiczek z bananowym miksem dla naszego maluszka, czy warto go przyzwyczajać do tego smaku, do tego owocu?


* * * * *

źródło: nr 12 (2950) Polityki, Jędrzej Winiecki, "Bananowy grzyb"



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Dobry czas na biznes oparty na psychozie, czyli...: czas szczepień

Amerykańska "Strategia napięcia" działa i w medycznym biznesie: czas straszenia chorobami, powrotem, nawrotem, czy też mutacjami wirusów - itp. A jeszcze i na bazie straszenia Putinem (to nie wirus - tak dodam na wszelki wypadek) - poczucie zagrożenia wzrasta: ludziska są otwarci na działania innych, na działania "ojców naszego bezpieczeństwa" - ONI zwalniają nas od myślenia i podejmowania trudnych decyzji.

Jaka to wygoda...

* * *

Znamy główny cel stosowania szczepionek: wprowadzenie do organizmu zmodyfikowanych mikrobów, fragmentów ich struktury czy metabolitów, w celu stymulacji jego naturalnych mechanizmów obronnych. Kiedy osobę zaszczepioną zaatakuje prawdziwa choroba, jej układ odpornościowy będzie pamiętał profil danego mikroba, więc szybciej i silniej zareaguje, by go wyeliminować.

Tyle mówi teoria. W praktyce jest to bardziej skomplikowane.

Medycyna chce poprawić układ odpornościowy niemowląt

Układ odpornościowy niemowląt działa zupełnie inaczej niż dorosłych, a nawet inaczej niż dzieci w wieku poniemowlęcym.

Zamiast zwalczać ciała obce, 
które chcą przeniknąć do środka, 
układ odpornościowy niemowlęcia przyjmuje je.

To logiczne, ponieważ wcześniej płód jest jakby „gościem” w macicy matki. Musi być w stanie przyswoić sobie wszystko, co przepływa przez łożysko. Na drodze procesu niepoznanego jeszcze dobrze przez naukę, tuż przed porodem lub wkrótce po nim układ odpornościowy malucha (do tej pory akceptujący wszelkie obce substancje) zaczyna je odrzucać. Proces ten kończy się po około sześciu miesiącach od narodzin dziecka.

Na tym właśnie polega problem lekarzy, którzy chcą szczepić niemowlęta. Wstrzykiwanie noworodkowi szczepionek nic nie da, ponieważ noworodek nie wytwarza przeciwciał lub wytwarza ich za mało. 

Mimo niemal zupełnego niezrozumienia tego procesu w układzie odpornościowym niemowląt (najpierw przyjmowanie, potem odrzucanie ciał obcych), niektórzy lekarze z góry zawyrokowali, że wcale nie tak ma on działać. A więc rozpoczęli badania nad tym, jak zmusić układ odpornościowy dopiero co narodzonych dzieci do produkowania przeciwciał w wyniku zaszczepienia.
Zdaniem tych lekarzy układ odpornościowy niemowlęcia jest z gruntu wadliwy, a ich zadaniem byłoby naprawienie go. Remedium zostało już ponoć wynalezione, a jest nim nowy adiuwant o nazwie VTX-294.

Kokaina dla układu odpornościowego

Adiuwant to produkt dodawany do szczepionek w celu wzmocnienia odpowiedzi immunologicznej organizmu. Jest substancją, która stymuluje produkcję przeciwciał w układzie odpornościowym.
Naukowcy ze szpitala dziecięcego w Bostonie odkryli, że syntetyczny związek, nazwany VTX-294, zwiększa produkcję interleukiny-1 beta (IL-1β) oraz czynnika martwicy guza (TNF), co świadczy o silnej odpowiedzi immunologicznej.
Tak więc odkrycie skutków działania VTX-294 we krwi noworodków było dla naukowców pewnym przełomem – to dzięki temu jest on kandydatem na nowy adiuwant do szczepionek dla tak małych dzieci.
Równocześnie pojawiają się głosy krytyczne. Opisana wyżej intensywna produkcja przeciwciał uruchamia w organizmie noworodka zupełnie nienaturalną reakcję zapalną, która może być katastrofalna w skutkach.

Stan zapalny u ciężarnej kobiety został uznany za ważny czynnik powodujący autyzm u ich dzieci. Zarówno czynnik martwicy guza, jak i interleukina-1 beta to cytokiny, a nadmierne ilości tego typu białek (tzw. burze cytokinowe) zostały wiele razy powiązane z rozwojem autyzmu6,7,8,9.  A jak inaczej, jeśli nie burzą cytokinową, można nazwać nienaturalną produkcję cytokin TNF i IL-1β w organizmie noworodków?
A więc sztucznie wywołane reakcje zapalne mogą uczestniczyć w rozwoju autyzmu u dzieci!

VTX-294 to kolejna trucizna?

Adiuwant VTX jest benzazepiną, substancją chemiczną podobną do benzodiazepin, czyli składnika leków przeciwlękowych (anksjolityków) takich jak Diazepam, Xanax czy Relanium. Benzazepina składa się z pierścienia benzenu i pierścienia azepiny, zaś benzodiazepiny mają jeden pierścień benzenu i dwa azepiny (czyli diazepinę).
Benzen jest trucizną, której przypisuje się wywoływanie raka, rozmaite uszkodzenia neurologiczne, rozwojowe i zaburzenia płodności.
Naprawdę trudno wyobrazić sobie, że można zupełnie poważnie rozważać wstrzykiwanie noworodkom pochodnej benzenu, znanego już jako trucizna. A już zupełnie nieprawdopodobne wydaje się podawanie w niektórych szczepionkach innych toksycznych substancji, takich jak rtęć czy formaldehyd.
Tymczasem dzieje się to już teraz, pomimo protestów wielu pacjentów i ofiar skutków ubocznych szczepionek.

Bezgraniczna pycha medycyny

Wygląda na to, że założeniem badań nowoczesnej medycyny jest to, że każde nowo narodzone dziecko jest w jakiś sposób „popsute”.
Taki pogląd zakrawa na najczystszą arogancję, ale właśnie z niego wynikają próby obejścia istoty działania układu odpornościowego niemowlęcia.
Jest to tym bardziej niepokojące, że adiuwantów do szczepionek nie przetestowano dostatecznie. Tak było na przykład ze skwalenem, któremu niedawno udowodniono zwiększanie ryzyka narkolepsji.

Należy również wymienić inne substancje:
> formaldehyd (rakotwórczy)
> rtęć (neurotoksyczna)
> polysorbate 80 (monooleinian polioksyetylenosorbitolu – zaburza gospodarkę hormonalną)
> glin (neurotoksyczny i rakotwórczy).

Wszystkie te substancje, mimo swej toksyczności, są powszechnie stosowane w szczepionkach.
We wnioskach z badań nad VTX-294, opublikowanych na stronie renomowanego czasopisma „Plos One”, znajdziemy czarno na białym:
„VTX-294 jest nowatorskim, ultraskutecznym agonistą, który aktywuje leukocyty u dorosłych i noworodków. Jest kandydatem na adiuwant do szczepionek przeznaczonych zarówno dla dzieci i dorosłych”.
Jeśli VTX-294 będzie kiedykolwiek używany do szczepień, nikt nie może przewidzieć, że nie zaburzy normalnego rozwoju układu odpornościowego. Może też wywołać raka, autyzm, schorzenia neurologiczne albo zupełnie nowe choroby takie jak makrofagowe zapalenie mięśniowo-powięziowe (MMF) wywołane przez glin zawarty w szczepionkach.

Wydaje się, że najnowsze przykłady gwałtownego rozwoju chorób poszczepiennych nie zrobiły wrażenia na niektórych zbyt zarozumiałych naukowcach. Czy nadal będą upierać się przy swoim, twierdząc, że wszystkie przypadki zniszczenia ludziom życia to po prostu „zbieg okoliczności”?


* * *

Źródło: 
http://www.pocztazdrowia.pl/nowy-adiuwant-w-szczepionkach-wrogiem-noworodkow/



sobota, 1 marca 2014

Dieta związana z grupą krwi...

... to bajeczka! a raczej - mit. Ileż to wyrosło serwisów sieciowych na ten temat i wyhodowało się różnych specjalistów? Przypomina mi to maszynkę do wyciskania pieniędzy związaną efektem cieplarnianym, zmianami klimatycznymi i tzw. "ociepleniem". Paradoksalnie: jesteśmy na etapie dziejów Ziemi zwanym ochłodzeniem - zmierzamy do epoki lodowcowej. Tak tak: Maniek, Sid i cała ferajna... Nasze przemysłowe pyłki, "ce-o-2" - to tylko jednocyfrowy procent przyczyn tych zmian. Aaaale: czegoż to ludziska nie wymyślą w pogoni za pieniądzem - tudzież i za zdrowiem...

* * *

Teoria, zgodnie z którą potrzeby dietetyczne danej osoby zależą od jej grupy krwi nie znalazła potwierdzenia naukowego – wynika z badań naukowców kanadyjskich, które publikuje pismo „PLOS ONE”.

Badacze są zgodni co do jednego: zdrowa dieta odgrywa – obok regularnej aktywności fizycznej, niepalenia tytoniu i nie nadużywania alkoholu – najważniejszą rolę w profilaktyce schorzeń, jak również w ich terapii. Piramida żywienia opracowana przez ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) oraz Organizacją Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) daje podstawowe wytyczne odnośnie zdrowego żywienia.
 
Pojawia się jednak wiele alternatywnych koncepcji zdrowej diety, które zakładają, iż niemożliwe jest, by jeden schemat żywieniowy był korzystny dla wszystkich ludzi. Dieta zgodna z grupą krwi jest jednym z przykładów takich alternatywnych propozycji. Została spopularyzowana dzięki książce autorstwa Petera D'Adamo pt. „Jedz zgodnie ze swoją grupą krwi”, która stała się światowym bestsellerem – została przetłumaczona na ponad 60 języków, w tym polski i sprzedana w milionach egzemplarzy.
 
Według tej teorii geny decydujące o naszej grupie krwi determinują też to, w jaki sposób organizm metabolizuje różne pokarmy i jaka żywność jest dla nas najkorzystniejsza. Grupy krwi mają odzwierciedlać nawyki żywieniowe i tryb życia naszych odległych przodków. I tak np. osoby z grupy krwią „0” powinny ogólnie spożywać dużo białka, najlepiej zwierzęcego, a wyeliminować z diety gluten, którego źródłem jest pszenica; dla osób z grupą krwi „A” najkorzystniejsza jest dieta wegetariańska; a dla osób z grupą „B” - korzystne są produkty mleczne; z kolei osobom z grupą krwi „AB” generalnie zaleca się dietę zróżnicowaną, będącą czymś pośrednim między dietą dla grupy „A” oraz grupy „B”. Stosowanie diety dopasowanej do grupy krwi ma się przyczynić do poprawy stanu zdrowia oraz obniżyć ryzyko chorób przewlekłych, np. układu krążenia.
 
„Opierając się na danych zebranych wśród 1455 osób nie znaleźliśmy dowodów, które dawałyby wsparcie dla tej teorii” - komentuje współautor najnowszej pracy dr Ahmed El-Sohemy z Uniwersytetu w Toronto w Kanadzie.
 
Przez miesiąc uczestnicy badania w wieku 20-29 lat wypełniali ankiety na temat konsumpcji 196 różnych produktów żywnościowych. Następnie sprawdzano, w jakim stopniu odpowiada to jednemu z czterech typów diet dopasowanych do danej grupy krwi. Od badanych pobierano próbki krwi na czczo, by dokładnie ustalić, jaką grupę mają. Zebrano też informacje na temat ich wskaźnika masy ciała (BMI), obwodu w pasie (pozwalającego określić występowanie tzw. otyłości brzusznej), ciśnienia krwi, aktywności fizycznej, ogólnej kaloryczności diety. W próbkach krwi pobranych na czczo, po 12 godzinach poszczenia, zmierzono poziom m.in. glukozy, insuliny, cholesterolu całkowitego, „złego” (LDL) i „dobrego” (HDL), trójglicerydów oraz innych wskaźników metabolizmu.
 
Okazało się, że dieta uważana za korzystną dla grupy krwi „A”, czyli bezmięsna, miała związek z niższym wskaźnikiem masy ciała (BMI), mniejszym obwodem w pasie, niższym ciśnieniem krwi, niższym poziomem cholesterolu, trójglicerydów, insuliny. Sposób odżywiania najbardziej zgodny z dietą dla grupy krwi „AB” również wiązał się z niższym stężeniem tych wskaźników, z wyjątkiem BMI oraz obwodu talii. Natomiast dieta dla osób z grupą krwi „0” miała związek z niższym poziomem trójglicerydów, podczas gdy dieta dla grupy „B” nie została powiązana z żadnymi znaczącymi efektami.
 
Efekty, jakie przynosił dany sposób odżywiania się nie miały nic wspólnego z grupą krwi badanych osób, a jedynie z ich zdolnością do przestrzegania rozsądnej diety wegetariańskiej lub nisko węglowodanowej” - komentuje El-Sohemy.
 
Jak zaznacza badacz, dotychczas nie było naukowych dowodów na skuteczność teorii, zgodnie z którą dieta powinna być dopasowana do grupy krwi. 

„To był intrygująca hipoteza, dlatego uznaliśmy, że powinniśmy ją sprawdzić. Obecnie możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ta teoria jest nieprawdziwa" 

– podsumowuje. (PAP)

* * *

Źródło:
http://www.naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,398842,badania-podwazaja-popularny-mit-ze-diete-dobiera-sie-do-grupy-krwi.html



niedziela, 2 lutego 2014

Zniewoleni z własnej woli...

"Ci, którzy po raz pierwszy zakładali konto na Facebooku pewnie byli zaskoczeni, że na przywitanie dostali listę osób, które mogą znać. Lista jest bardzo trafna i nawet największy cyberentuzjasta zadaje sobie pytanie: 'Skąd oni to wiedzą?'
(...) ... nawet mieszkańcy NRD nie byli inwigilowani przez Stasi tak skutecznie, jak my jesteśmy codziennie inwigilowani w sieci."


Internet stał się źródłem wielu możliwości, zjawisk, zachowań; jest medium będącym platformą do robienia biznesu, ale i niosącym różne formy rozrywki, aktywności twórcze, spełniającym pragnienia poznawcze. Jest choćby i supernianią - pozorną, ale jednak: święty spokój z dziećmi na ferie - małe noski ciągle w poświacie blasku ciekłokrystalicznego ekranu, ale grunt, że w domu, że są "na oku". Zastanawiam się czasami: jak moje pokolenie kiedyś było w stanie przeżyć ferie, wakacje, ba!: weekendy (!) bez smartfona i komputera? Przeżyć BEZ SIECI...? Zauważam, iż obecnie dzieci, młodzież - nawet gdy rozmawiają ze sobą - muszą w tejże właśnie chwili robić coś jeszcze przy telefonach, jeszcze dodatkowo pisać, szukać, czegoś słuchać... Czy więc tak naprawdę: prowadzą w danej chwili rozmowę? Czy w niej uczestniczą? Jak są w tej sytuacji kształcone umiejętne formy prowadzenia rozmowy? Kontakt wzrokowy, interaktywna reakcja na słowa rozmówcy, zainteresowanie nim; mowa ciała... A może należałoby zadać inne pytanie: czy w ogóle warto kształcić umiejętność rozmowy w tej "staroświeckiej formule"?

Tworzy się chyba na naszych oczach nowa definicja rozmowy, konwersacji. Zniewolenie siecią bywa zauważalne, wszechogarniające; jest ekspansywne. Postrzegany świat nie jest taki, jakim jest, tylko taki, jakim jest przedstawiany - tu już mamy wspaniałe możliwości do manipulacji ludźmi, manipulacji na skalę globalną. Bo wyobraźmy sobie chociażby jakiś przedstawiany konflikt zbrojny: jeżeli o nim nie powie żadne z mediów - to jakby go w skali globalnej nie było, lokalnie - to już sprawa lokalna, namacalna. A i odwrotnie: czy musi konflikt być? Można przecież przedstawić, że jest, że był - i świat to przyjmie za fakt. Amerykanie stwierdzili, że w Iraku jest broń chemiczna (chociaż jej nie było) i mogli zrobić wojenkę na swój własny użytek na oczach całego świata i - co najważniejsze: mogli się kreować na wyzwolicieli; chcieli zrobić z kogoś ofiarnego kozła by cały świat popierał "dzielnych i sprawiedliwych" w wojnie z terroryzmem 

(czy w ogóle widzicie sens, dla którego ci tzw. terroryści robiliby to, co niby robią? co na tym zyskują? Ja widzę jeden sens: USA dostaje przyzwolenie na swoje militarne działania gdziekolwiek zechce, służby specjalne otrzymują przyzwolenie na inwigilację wszystkich - w imię walki z terroryzmem)

 - i zrobili. A to, że Alkaidę założyły i wspierały amerykańskie służby specjalne, czyli po prostu rząd USA, to już i się chyba... nie liczy...? A choćby i cała ta mistyfikacja z tragedią WTC: czy "masa ludzka" nie potrafi już samodzielnie myśleć i kupuje bezkrytycznie całą tę matrix-ową naszą rzeczywistość? Wystarczy tylko liznąć zaledwie wierzchołka faktów na ten temat, na razie jeszcze w sieci osiągalnych i - samodzielnie poznać prawdę...
Do tej pory byłem na 100% przekonany, iż wkrótce, w miarę powstawania "nowego Internetu", tego z ocenzurowanymi już treściami, fakty niewygodne dla "rządzących naszym światem" będą niedostępne. Teraz co do tego zaczynam mieć wątpliwości: po co podejmować tytaniczną pracę z tym związaną, jeżeli ludziska i tak działają na zasadzie "widzisz, a nie wierzysz": wierzą tylko w to, co "jedynie słuszne", gdyż autorytet mediów jest przepotężny.

W okolicach ostatniego Sylwestra można było zrobić mały eksperyment: oglądać programy tylko jednej stacji telewizyjnej, np. programy TVN-u lub TV publicznej. Nawet po kilku dniach od sylwka miałoby się pewność, że wielkie nocne granie było TYLKO we Wrocławiu, albo TYLKO w Krakowie (może pomyliłem miasta - to w tym momencie nieistotne). Można żyć np. światem TVN-u, czyli cokolwiek się wydarzy, a w tym nie maczała swoich paluszków ta stacja: nie istnieje. I vicewersja - jak powiedziałby puchatkowy Tygrysek: nawet duże imprezy TVN-u, w świetle "Wiadomości" - NIE ISTNIEJĄ. A zdawać by się mogło, że wiadomości są od tego, by ludziska wiedziały, co się obiektywnie dużego, ciekawego dzieje. Fakt, że niepokazanie czegoś pokaźnego, niosącego chwałę konkurencji - to nie przestępstwo, ale... już manipulacja: "nasz wieczór sylwestrowy miał największą oglądalność"... czy tego nie słyszymy w programie każdej ze stacji?! MANIPULACJA.

Wracając do neta...

>> Straszę tym, co mi się wydaje negatywnymi zjawiskami, czyli zagrożeniem dla naszej prywatności, dla wolności słowa, braku dostępu do informacji czy wolności wyboru. Wbrew pozorom internet - choć daje nam pewne nowe mechanizmy - dużo przy okazji zabiera. Staram się na przykład czytelników nastraszyć, że prawdopodobnie niedługo powinni się bać o swoją pracę, tak jak ja się boję o swoją. Mają nade mną tę przewagę, że oni wiedzą, kim ja jestem, a ja nie wiem, kim są oni, ale mimo wszystko staram się to zrobić. Bardzo trudno znaleźć w tej chwili branżę, której internet w jakiś sposób nie dotyka. A jak dotyka, to prawie zawsze na minus.
(...) Cokolwiek mój czytelnik robi, czy jest taksówkarzem, czy ma sklep z butami, czy ma restaurację, to prawdopodobnie w pewnym momencie trzepnie go Groupon, obsmarują go na jakimś 4squarze i będzie miał niespodziewane problemy. Straszę też wyzwaniem dla demokracji, jakim są potężne korporacje, które w tej chwili rządzą w internecie. Demokracja jeszcze nigdy nie miała takiego wyzwania, jeszcze nigdy nie było tak potężnych firm. Tych zagrożeń jest sporo. 
(...)
Na każde miejsce pracy, jakie tworzy Amazon, przypada od czterech do pięciu takich, które zniszczył. Internet zabiera nam pracę?

- Pierwszą rzeczą, jaką człowiek odkrywa w internecie jest: "Wszyscy mają takie same poglądy, jak ja". A drugą: "Super, ile mogę zaoszczędzić. Będę mógł pójść do sklepu, obejrzeć towar, a potem kupię ten towar w internecie, gdzie jest 20 proc. tańszy, bo firma, która go sprzedaje, nie utrzymuje sklepu. Genialne!" Tyle, że w efekcie sami tracimy pracę, ponieważ okazuje się, że sami byliśmy tymi 20 procentami, na których ktoś inny zaoszczędzi. To dwie fazy: najpierw "o rety, ile oszczędzam!", a potem: "o rety, wyleciałem z roboty!"<<

Straciliśmy dostęp do informacji

"Prawie każdy człowiek, który zaczyna przygodę z internetem, w pewnym momencie dokonuje takiego odkrycia: "O jejku. Jak bardzo internet jest pełen ludzi, którzy myślą tak, jak ja". Wierzy, że jego poglądy są wyjątkowo rozsądne, skoro właściwie wszyscy myślą podobnie. W takim razie dlaczego nie podzielają ich sejm i media? Muszą być wmanipulowane w jakiś spisek, skoro wszystkim internautom wydaje się to być wiadome i oczywiste, a do nich to nie dociera. Dowcip polega na tym, że nie ma dwóch osób, które widzą tak samo internet. Na Facebooku widzimy tylko to, co opłaca się nam pokazać, przy czym opłaca się wyświetlić reklamy. To samo jest z Googlem. Nie ma dwóch takich samych osób, którym Google pokaże takie same wyniki wyszukiwania. I oczywiście, gdy wpiszemy zdanie: "Katastrofa smoleńska", wyskoczą nam wyniki, które będą tylko naszym spojrzeniem na katastrofę smoleńską."

Zniewoleni

"Najważniejszym zagrożeniem, które się wiąże z każdą z tych firm (Facebook, Twitter, Google, YouTube) jest to, że one już w tej chwili są bezalternatywne. Nie każdy może sobie dziś pozwolić na luksus niebycia na Facebooku. To już przestało być dobrowolne, Do pewnego momentu można było mówić, że to jest wolna decyzja ludzi, ale w momencie, gdy jakaś firma zyskuje status monopolisty, co uzyskał już Facebook jeśli chodzi o społeczności, czy Google jeśli chodzi o wyszukiwanie, już nie ma wyboru, bo jest brak alternatywy. Wszystkie serwisy społecznościowe starają się nam utrudnić, czy wręcz uniemożliwić odejście. Nawet gdyby nawet ktoś chciał się przenieść do konkurencyjnego serwisu, to nie jest takie proste. Całkowite wyjście z usług Google'a, zwłaszcza dla kogoś, kto ma telefon z Androidem, jest w zasadzie niemożliwe. Jednocześnie, te firmy wykorzystują swoją dominującą pozycję. To, co mi się strasznie nie podoba, to że z internetu, który był pełen różnych konkurujących ze sobą wyszukiwarek, różnych konkurujących ze sobą serwisów społecznościowych, różnych konkurujących ze sobą serwisów z filmikami czy obrazkami, wylądowaliśmy w internecie, w którym na to wszystko jest jedna firma, która trzyma łapę na dziewięćdziesięciu kilku procentach swojego rynku." 

Prywatność w zamian za pozory wolności  


"Ludzie, którzy zawodowo żyją z social mediów, często popełniają pomyłki. Kontrola jest coraz trudniejsza, bo Facebook notorycznie pogarsza swoje usługi i świadczenia. Jeszcze nie tak dawno na Facebooku była możliwość blokowania tagowania przez obce osoby - już tego nie ma. Była też możliwość zablokowania wysyłania wiadomości przez obce osoby - to również się zmieniło. Warunki są coraz gorsze, a w dodatku celowo sam interfejs użytkownika konfiguracji jest tak skonstruowany, żeby człowiek w końcu się pomylił. Te firmy zarabiają nie na dostarczaniu nam dobrej usługi, tylko na wyświetlaniu reklam. A każda wpadka prywatnościowa - czyli każde zdjęcie, które miało być tylko dla narzeczonego, a poszło na cały świat - wywoła mnóstwo ruchu. Pokaże się przy tym więcej reklam, dużo kampanii się na tym nakręci itd. Tak więc te monopolistyczne firmy tak naprawdę są wrogami nas - użytkowników i naszego interesu, ponieważ my jesteśmy dla nich towarem. To jest bardzo niebezpieczne, ponieważ te firmy dbają o interes reklamodawców, a nie nasz:
Eric Schmidt, szef Google'a uważa, że "jeżeli chcemy coś ukryć przez innymi, powinniśmy tego nie robić".

Zaczęło się od tego, że dominującym modelem biznesowym w internecie 
stała się darmowość w zamian za inwigilację -

... zgodziliśmy się na to wszystko bezmyślnie. Rzuciliśmy się na tą darmowość, zapominając o znanej zasadzie życiowej: "Za darmo jest tylko ser w pułapce na myszy". I oczywiście wpadliśmy w tę pułapkę.  

Na fałszywych informacjach w portalach się tak naprawdę więcej zarabia. 
Link zawierający wyssane z palca informacje nabije kliknięcia -

... i wszystkim się pokaże reklamę, więc firma prowadząca portal jest zmotywowana do pisania bzdur.

Ze względu na to, jak duże znaczenie dla demokracji mają media, każde państwo demokratyczne zawsze miało ustawę medialną, prawo prasowe, jakąś ustawę o mediach elektronicznych. Regulujemy prasę w taki czy w inny sposób przez zmuszanie do publikacji sprostowań, przez nakładanie takiej czy innej odpowiedzialności za takie czy inne grzeszki. Każdy kraj demokratyczny podchodził do tego inaczej, ale regulacje w tym zakresie zawsze istniały. Tymczasem w internecie doszło do sytuacji, w której mamy nagle kilku dominujących graczy, którzy nie mają żadnych takich zobowiązań. Nie ma odpowiednika np. obowiązku publikowania sprostowań w internecie."
- pamiętajmy i o tym.

Tak zbierając te wielowątkowe myśli w jakąś puentowalną całość, nie mogę, kierując się zasadami logiki - w końcu jestem matematykiem, odeprzeć tezy, że osoby, które nie istnieją, czyli nie mają "profili w sieci" - istnieją. Istnieją w takim realnym tego słowa znaczeniu, bo żyją o tyle naturalniej, że nikt im e-butami prywatności nie depcze. 


... do refleksji na powyższy temat pobudziła mnie rozmowa z Wojciechem Orlińskim - dziennikarzem "Gazety Wyborczej", dostępna w lokalizacji: 
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027139,title,Wojciech-Orlinski-przestrzega-przed-internetem-czas-sie-bac,wid,16362956,wiadomosc.html?ticaid=11221d