Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

niedziela, 30 sierpnia 2009

Powakacyjne refleksje...

Refleksje na temat oczywiście zdrowia, jako że pod tym sztandarem tu sobie podgaduję.
Wakacje mijają - leniwie i trochę próżnie - ale cóż: to ich specyfika. Trochę tak bez sensu siedzieć
w domu 2 miesiące gdy żona pracuje i sama ma tylko (miała) 2 tygodnie urlopu. A ja ponad 2 miesiące z kochaną Juleczką: domowe przedszkole, sprzątanie, gotowanie. Częśc męskiego grona
wzięłoby to za wakacje pod sztandarem obozu "Survival" - pewnej szkoły przetrwania, ale dla mnie to coś całkiem naturalnego.
Aha! - o zdrowiu...
Ciągle w tematach medialnych przewija się i przebija wątek tej grypy NH1 - "abcd coś tam" - jak zwał tego cosia tak zwał. No w końcu przecież trzeba temat podtrzymywać, trzeba sztucznie wywoływać ogniska tej choroby, by szczepionka, która się na nią w końcu wyprodukuje, miała wzięcie i przyniosła zysk. Ci z nas, którzy przeczytali książkę J. Maslanky
"Od lekarza do grabarza" wiedzą dokładnie o co chodzi w tym - na pozór absurdalnym - mechanizmie. Wiele rzeczy na tym świecie - w imię zysków bogatych - funkcjonuje na zasadzie niewiary ludzi w to, że niektóre z tzw. teorii spiskowych wcale nie są tylko teoriami. Ale ślepa wiara ludzi w ich absurdalność daje świetny parawan do funkcjonowania tych teorii w praktyce.
(pamiętacie "Raport Pelikana" z Julią Roberts?- tylko film, ale... niemożliwe?)
Choćby nawet tragedia WTC: kto jeszcze wierzy w to, że to były zamachy - polecam: niech się tematem zainteresuje (chocby złapać programy o tym na Discovery). Niech zobaczy na co stać możnych tego świata i sam oceni fakty, ale nie ulega propagandzie, bo ta - zyskując nowe środki (media, technologie, socjotechniki) - urabia opinię publiczną lepiej niż "za komuny".
Wracając do meritum sprawy: dlaczego się nie krzyczy o tym, że to podnoszenie odporności poprzez naturalne specyfiki (tylko wtedy naprawdę to się osiąga) - daje skuteczną ochronę przed wirusami? Grypa - hmmm... A co to takiego? Mojej rodziny takie sprawki nie ruszają. Nad odpornością trzeba pracować. Podam przykład z własnego podwórka...
Wyjechałem na imprezkę w piątek w południe; wieczorem dzwoni do mnie Halinka (żona) i mówi, że Jula (7 lat) ma gorączkę. Trochę byłem zaskoczony, że akurat ja z domu, a ona "raptem" chora. Pomyślałem, że może zareagowała tak "z tęsknoty" za tatem - zdarzało się i tak. Wiadomo: gorączka rzecz dla organizmu zbawienna, to JEDYNA droga do zwalczania wirusów przez organizm. Tu kłania się głupota ludzi podtrzymywana przez reklamy: "Masz gorączkę? - weź nasz lek!" - to upośledzanie własnego układu odpornościowego! Ale u Juli: przekroczone 39, 5 - trochę zbić trzeba. Żona na drugi dzień idzie do lekarza rodzinnego: "Na gardełku jest 1 ropny czopik" - czyli angina.
Ale jest tak mały, że albo to dopiero początek choroby, albo... jej koniec, bo odporny organizm SAM uporał się z chorobą. Lekarz "na wszelki wypadek" wypisał antybiotyk, bo to sobota, niedziela. "Proszę obserwować i jakby co - dać". I nie daliśmy. Już w sobotę wcinaliśmy lody, ale nie dlatego, że anginę ponoć się nimi leczy, ale dlatego, że wszyscy mieliśmy na nie ochotę, a Jula była już zdrowa.
Słyszeliście o anginie zwalczonej przez organizm bez antybiotyku? o - w objawach - jednodniowej angienie? Jak nie - to juzż tak; u 7-mio letniego dziecka. Żeby było jasne: Jula poprzednie lata zawsze przynajmniej raz w roku miała anginę (i żeby tylko to...)- właśnie w tym czasie, więc teoria, że to od zawsze było "tak silne odpornościowo dziecko" - pada. Co więc się zmieniło, że się zmieniło? My wiemy: od ponad dwóch suplementujemy naturalnie dietę: profilaktycznie, a w okresach "ogólnie chorobowych" ze zwiększonymi dawkami. Efekty widać cały czas. Chociażby i u mnie: opryszcza (wirus), która często (kilka razy w roku) obsypywała mi usta - od dwóch lat nawet nie próbuje podskakiwać. Jak się uodporni własne komórki przed wirusami - tak się dzieje.
Do czego zmierzam? A do tego, by nie ulegać tv reklamom i nie poddawać się praniu mózgów: trzeba MYŚLEĆ, samemu/samej wyciągać wnioski z faktów, a nie z mitów i reklamowej iluzji, w której siedzi znana aktorka - jako "ekspert" rzecz jasna - i chwali superprodukt. Oszustwo i obłuda. To medialne papu dla niemyślących. A te medialne chwyty słowne: "jak liczne badania dowodzą", "jak twierdzi większość lekarzy", "nasz produkt jest najczęściej stosowanym i polecanym przez..." - no to pokażcie certyfikaty tych badań, pokażcie tę większość lekarzy z podpisami czy też wyniki sondażu: kto go robił i niech go przedstawi, potwierdzi wyniki.
Totalna manipulacja!

A o zdrowie trzeba realnie dbać i inwestować w nie; inwestować i czas, i pieniądze. Bo tak jakoś ogólnie jest przyjęte gadać "zdrowie najważniejsze" - pisałem już o tym. A kto np. wziął ostatnio (lub w ogóle) pożyczkę - skoro nie ma pieniędzy na suplementy diety - na zdrowe kuracje i pieniądze przeznaczył na profilaktykę? Tak, na profilaktykę, a nie na zjadanie Bóg wie czego (i za Bóg wie jakie pieniądze) gdy już go nowotór prawie zjadł lub dobiła miażdżyca podczas chemicznej kuracji "antycholesterolowej". Kto wziął na zadbanie "o to co najważniejsze"? (ponoć) Nie wzięliście? A wzięliście na wczasy w Tunezji, na telewizor LCD - by i tym, i tym móc się pochwalić znajomym? Zastanawiam się: na jaką cholerkę ludziom te olbrzymie placki na ścianach, w których obraz jest rozciągnięty (bo nie ustawiają właściwie parametrów: szeroki to tylko do filmów na dvd ponoramicznych)? Kupują jakby mieli salony po minimum 100m2: tam taki ekran i owszem. Wiem, że takie salony i w nich panele na ścianach widzieli w filmach z usa, ale... trzeba najpierw mieć taki salon...
Więc i zastanawiam się: co tak naprawdę ludziom jest najważniejsze...?