Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

niedziela, 3 maja 2009

Przypomniało mi się zdarzenie związane z moją znajomą. Nieświadoma tego, co antykoncepcja chemiczna robi z kobietą, udała się do jednej z prywatnych, renomowanych klinik położniczych w naszym mieście by zaliczyć zastrzyk powodujący to, że "można kiedy partner - akurat chodziło o męża - zechce" (sorki meni za ten sarkazm z mojej strony, ale to my mamy dbać o TE sprawy, a nie truć kochaną kobietę by było wygodnie i "luzik")... no i w sumie ona sama też;) Zaliczyła strzykaweczkę, czy też serię - nie wiem, ale zaliczony specyfik zapisała (czy też miała na rachunku)... sprawdziła. Okazało się, że jest wycofany z użytku juz od 2 lat i zabroniony do stosowania. Ale mieli tam miny, gdy się zapytała: co jest??? Tak tak, "zdrowie jest najważniejsze"...
... choćby wizyty u lekarzy. Wielu z nas śmieje się z ironią mówiąc, że przecież i tak lekarz przypisze (większość lekarzy, ale nie wszyscy) specyfik, który jest "sponosorowany", że nie wie w sumie jak on zadziała - bo niby skąd? - a idziemy, bierzemy tak pisane recepty i wsuwamy synetyki w nadziei, że pomoże, i w nadziei, że nie zaszkodzi. Tak w sumie to śmiejemy się sami z siebie. "Swego czasu" będąc z Julą u lekarza rodzinnego - jakieś 3 lata temu, teraz Julcia ma 7 latek - pani doktor powiedziała: "no taaak, co my tu weźmieeemy..." I zaczęła przeglądać książeczkę. Hmmm - przyznam - poczułem sie nieswojo i miałem wrażenie, że zostanie przeprowadzony na mojej ukochanej córeczce eksperyment farmakologiczny. Brrr.. - wtedy zrozumiałem, że to ja odpowiadam za zdrowie rodziny - nie lekarze. I jak coś by się złego stało Juli po wzięciu tego leku to byłaby moja wina, bo lekarka powiedziałaby zapewne: "no cóż mogłam zrobić? Lek ma atesty i tak ma być stosowany". Dzisiaj: za dużo mam już za sobą lektury i obserwacji by narażać w ten sposób zdrowie kochanych mi osób.
Ciekawe jest np. wprowadzanie na rynek leków onkologicznych: wszelkie badania ich "skuteczności" przeprowadza się na komórkach POZA organizmem - taki zmutowany zlepek komórek i tyle. Lek zadziała na nich w pożądanym zakresie - i jest! są atesty, "badania naukowe potwierdzają.."... Tylko... dowcip z branży czarnego humoru polega na tym, że taki zlepek komórek zupełnie inaczej funkcjonuje w żywym organizmie ludzkim, i tak naprawdę wprowadzenie specyfiku do użycia, chyba to zwą fazą badań klinicznych, jest faktycznym momentem badania skuteczności. Często okazuje się, że to pudło! Nooo, ale koszty się zwrócić muszą, a i zarobić trzeba. Zanim się to cudo wycofa, mija kilka ładnych lat, a nawet ich dziesiątek. Bo i z przyznaniem się do prawdy nieskoro Wielkiej Farmacji idzie. Królowa mamona rządzi niepodzielnie. A firmy zaczęły się asekurować. Ktoś zauważył jak? Popatrzeć wystarczy na reklamy leków - zaczęto dodawać: skonsultuj się.. (ble ble).. i teraz: lek niewłaściwie stosowany może zagrażać twemu życiu lub zdrowiu. Ooooo, mam łykać coś tak groźnego? Dlaczego zaczęto tak mówić? Co musiało się wydarzyć? Ile osób odeszło do "krainy wiecznych łowów" dzięki jakimś pigułkom, skoro aż taka asekuracja? A jak skuteczna! No bo jak nawet biorąc syntetyk wedle zaleceń (a będziesz np. tak na to alergiczny, że wykorkujesz) udowodnisz, że brałeś w/g otrzymanej instrukcji? Po pierwsze: z zaświatów trudno i w sumie po ptokach, po drugie: nagrywać kamerą moment zażywania? Nie, bo powiedzą, że pewnie łykałeś poza kamerą; po prostu chyba trzeba spać z notariuszem 24h i przez wszystkie dni kuracji - a on potwierdzi.. W sumie - jeśli chodzi o mnie, więc jak to będzie ona - czyli notariuszka, i ładna: czemu nie, tylko... co moja żona na to..? Wniosek więc - nie da się i w taki sposób.