Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

czwartek, 4 stycznia 2018

Ekologia demagogia

Nowy Rok przywitał nas ekoszokiem w kategorii lekkiej: z marketów, tych szczególnie "super" i "hiper", zniknęły darmowe reklamówki. Przyzwyczajono nas do tej cywilizacyjnej rozpusty, a teraz przyszedł czas odzwyczajania się od niej. Ale czego się nie robi, gdy padnie głośne hasło: ochrona środowiska naturalnego! ... a czego się nie robi? - nie chroni się środowiska! To znaczy: na pierwszym miejscu na pewno nie jest to, co na krzykliwych sztandarach. 

Przypominam sobie eko-akcję sprzed... dwóch lat, trzech? - nie pamiętam. Miał wejść przepis - może i wszedł -  o stosowaniu darmowych reklamówek biodegradowalnych; hipermarket Auchan je wprowadził (pewnie nie tylko on) i nawet działały jak trzeba, bo gdy znalazłem kilka tych starych reklamówek upchniętych gdzieś tam w garażu, to rozsypywały się w palcach. Czyli sumując: wprowadzenie takich toreb było działaniem proekologicznym.

Błysk myśli: Dlaczego to oceniono jako złe rozwiązanie? Skoro się je zamienia na inne...

Pamiętam, że przepis o darmowych torbach, ale w wersji ECO, wchodził z powodu "dyrektywy unijnej". Tak na marginesie: dzisiaj rząd może robić cokolwiek, jeżeli tylko to ohasłuje: dyrektywa unijna. Naród to kupi - "bo mus". Taki to magiczny hasztag. 

BO REKLAMÓWKI ZAŚMIECAJĄ ŚRODOWISKO

... jak wieloryb połknie - "się udusi". No fiszbinowy nie połknie, bo odfiltrowuje tylko plankton, a resztę - powiedzmy: wypluwa. Ale jakby taka reklamówka była np. z jakiegoś odpowiednio spreparowanego błonnika, to  - no może już powiedzmy: rekin - połknąłby ją i szukał jeszcze, bo smaczna była i zdrowa! Zresztą - pewnie w wodzie szybko by się zutylizowała bez szkody dla środowiska: rozpuściła. Czego dzisiaj nie da się zrobić, jeżeli się chce. Ale prościej, a i finansowo władzy/Unii lepiej: 

WPROWADZIĆ OPŁATY.

Nie zmieni to przecież faktu, że w morzach, oceanach i tak reklamówki będą, bo Polska raczej do tego przyczynia się w mizernym stopniu. Osobiście nigdy nie wyrzuciłem reklamówki zdatnej do użytku ot tak, pustej: chociażby używam takich folii jako wkładu koszowego, A że się segreguje śmieci, to i takie reklamóweczki schodzą aż miło, bo same są eco (w przeważającej ich liczbie). 
Czy nasze jeziora, rzeki, lasy, będą bardziej czyste? No chyba naiwnymi nie jesteśmy by sądzić, że to coś zmieni. Bo zmiany wymaga mentalność ludzi, każdego ludzika z osobna. Teraz będą po prostu się walały i  fruwały reklamówki za kasę.

W sieci przeczytałem tekst wypowiedzi premiera Morawieckiego:

"Z tytułu opłat za reklamówki, budżet państwa zarobi około 1 miliarda złotych rocznie"

 - i wszystko jasne! Ekologia ekologią, a nowy podatek - wszedł. Od "luksusu", tak tak. Proponuję jeszcze bardziej podreperować budżet państwa - zauważyłem w serfujących śmieciach aluminiowe puszki: wprowadzić opłatę za puszkę od piwa! Kto nie chce płacić - niech do sklepu przychodzi ze swoim kuflem!

A co tam, jak naród daje się doić pod magią ładnych haseł: włączmy w to plastikowe butelki, na mleko chociażby. Przecież można przyjść do sklepu ze słoikiem z nakrętką, czyż nie? Jak już mamy własne torby na zakupy, to i przyszykujemy słoiki na mleko, co poniektórzy na coca-colę też, a co poniektórzy z co poniektórych: kufle lub słoiki właśnie na piwo. 

/Tu będzie duży zysk z podatku, bo mało kto będzie pamiętał o zabraniu swojego kufla lub większego słoika z domu tak na wszelki wypadek, "bo może się kumpla spotka i zgrzewkę - trzeba będzie kupić"/


Tak na marginesie: ten system działał jak byłem dzieciakiem, 
za tzw. komuny, czyli PRL-u (ulubione słowo polityków). 
Mam na myśli kupowanie rozlewnego mleka, nie piwa. 
Butelki i do nich kapturki - śmiesznym to dzisiaj się zdaje, 
ale było, było. Do śmietany też - jak obok zresztą widać...

A wracając do powagi sprawy... Wystarczy spojrzeć na fotografię obok by zobrazować sobie problem w jednym, ale mało spodziewanym aspekcie. Polecam rekonesans po zdjęciach w sieci pokazujących zanieczyszczenie środowiska odpadami - obrazy są naprawdę przerażające. Sporo lat temu jadąc do rodziców, w obszarze leśnym zauważyłem mężczyznę, który z samochodu wyciągnął worek ze śmieciami i zaczął je wysypywać do przydrożnego rowu. Powiem szczerze: zamurowało mnie; jechałem i ... nie wiedziałem co mam robić. ... zastrzelić gościa??? No nieee, ... nie miałem przy sobie broni :|
Jakbym uwagę zwrócił, to by może on mnie zastrzelił? - lepiej nie ryzykować. Po takim typie chyba wszystkiego można się było spodziewać.
Zmiana mentalności - tak, to konieczne. Programy edukacyjne, realne działania.

Papierowe torby wciąż są u nas rzadkością. Popularne na zachodzie szmacianki również. Edukacja w zakresie konieczności ograniczania odpadów foliowych jest znikoma, podczas gdy na słynną kampanię z królikami poszło 2,7 mln zł, a na „sprawiedliwe sądy” aż 19 mln z kasy spółek państwowych.
https://bezprawnik.pl/biedronka-nie-zaplaci-oplaty-recyklingowej/

Ale, wraz z faktem wprowadzenia płatnych reklamówek, otrzymałem w końcu odpowiedź na moje pytanie: 
Dlaczego takie rozwiązanie (darmowe eko-torebki) jest znoszone, czyli "jest złe"?

Otóż słynne, a nawet magiczne, "dyrektywy unijne" wymagają ograniczenia ilości reklamówek, ograniczenia ich zużycia. Dziwnym wydaje się to, że zamiast ekologiczności przedmiotu - bardziej Unię interesuje jego ilość. Przecież np. zgniłe ziemniaki, nawet w dużej ilości, nie są problemem ekologicznym - bo zgniją. Analogicznie i biodegradowalne reklamówki - rozłożą się, mikroorganizmy je przerobią. Może więc po prostu mamy wątpliwy zaszczyt wstąpić w kolejny aspekt unijnego systemu "dojenia ludzików z kaski"?

Z błogosławieństwem dyrektyw unijnych nasz mądry rząd odrobił pracę domową z kalkulatorem w ręku i namacalnie poczuł, że z rozwiązania darmowe-eco ma dokładnie NIC. Wnioski z pracy domowej?: reklamówki płatne! - wtedy od nich podateczek - i jest miliardzik w kasie. Da się? Da się! A te płatne - chyba już nie muszą być biodegradowalne ... I: gdzie tu ekologia?

Myślącej osobie nie umknie też fakt nazwy tego nowego minipodatku: opłata recyklingowa. Zadam tu sabotażowe pytanie: a co z reklamówkami ekologicznymi? Przecież nie trzeba ich utylizować... Dlaczego zniknęły chociażby z Auchana? /piszę o nim, bo tam robiłem ostatnio zakupy, więc namacalnie temat tam obadałem/ Dlaczego w sumie wymusza się stosowanie reklamówek nieekologicznych?? A jeżeli jednak te co są, to są ekologiczne, to dlaczego pobiera się od nich tę opłatę? Jeżeli oferowane reklamówki będą biodegradowalne - to chyba nie muszą być opodatkowane, tak Panie Ministro(od finansów)/Premierze? Bo jeżeli opodatkowane będą - to będzie oczywisty dowód na to, że tu nie o ekologię chodzi...



poniedziałek, 30 stycznia 2017

O szkodliwości uprawiania sportu

Sport to zdrowie! - slogan powtarzany przy każdej okazji i wszędzie; z uporem hipnotyzera wmawia się ludziom, że muszą sport uprawiać, aby mieć zdrowie. Ale zależność jest chyba lekko inna: trzeba zdrowie mieć, by sport uprawiać. 

Mam wrażenie, że sport jest propagowany "na siłę", w tym też i fitness; śledząc media ma się choćby wrażenie, że jak spadnie śnieg, to już cała Polska na nartach jeździ - tylko nie ja: a to prezydent, a to pani czy pan premier, tylko jeszcze biskupów na nartach brakuje... A fitness? Ilu rodaków potrzebuje programów pani Ch. czy pani L. na temat jak ćwiczą lub też jak jedzą? Ale już zauważyłem zmęczenie agitatorów: TVN Meteo po przepoczwarzeniu się w TVN Active - po chyba pół roku odpuściło: przemutowało - i słusznie - do Home&Garden, bo przecież to przede wszystkim ludzi interesuje, bo ileż osób lubi być spoconymi skacząc przed TV czy też jeść to, co je pan zarabiający miliony w miesiąc...? 

Tak na marginesie: nigdy nie rozumiałem filozofii życia, która nakazywała oszczędzać się w codziennych czynnościach, np. nie dźwigać ciężarów tylko używać wózków, pomocy, nie szuflować piachu tylko zamawiać koparkę, spychacz, nie dźwigać toreb z zakupami tylko produkty zamawiać z dostawą do domu, itp. - a potem godzinami ćwiczyć w siłowniach patrząc na przepocone koszulki pań i panów również "dla przyjemności" się katujących...

W podejmowanym temacie istotny jest wątek urazowości tak bardzo widoczny choćby w szkołach: urazy i wypadki na lekcjach wychowania fizycznego, jak i wśród znajomych, którzy np. wyjadą na narty raz do roku - i często ktoś z rodziny wraca ze skręceniem lub złamaniem. 

"Według danych różnego rodzaju urazy związane z uprawianiem sportu stanowią około 18% wszystkich urazów, w których wymagane było leczenie szpitalne. Szacuje się, że co roku prawie 6 mln osób wymaga leczenia w szpitalu w wyniku wypadku związanego z działalnością sportową. 40% osób odnoszących urazy podczas uprawiania sportu to dzieci. 70% urazów powstaje podczas zajęć sportowych niezorganizowanych. Pomiędzy 5 a 14 rokiem życia urazom najczęściej ulegają osoby uprawiające sporty np.: piłka nożna, koszykówka, gimnastyka. W wyniku urazu sportowego, którego można doznać podczas uprawiania okazjonalnych ćwiczeń sportowych, uprawiania sportu rekreacyjnego oraz sportu wyczynowego, mogą powstać uszkodzenia ciała określane obrażeniami sportowymi. Obrażenia te mogą być typowe, przypadkowe, ostre lub przewlekłe, oraz mogą mieć wiele przyczyn."

(Negatywne skutki aktywności fizycznej oraz uprawiania sportu)

"Stan przetrenowania organizmu jest trudny do zdiagnozowania. Wskaźnikami charakteryzującymi zespół przetrenowania są: wskaźniki anatomiczne, fizjologiczne, biochemiczne oraz psychologiczne. 
  • Wczesne przeciążenie młodego organizmu może skutkować przyspieszeniem kostnienia, prowadzącym do przerostu masy kostnej w miejscach przyczepów mięśni oraz do bardzo silnego rozwoju mięśni w wymiarze poprzecznym. 
  • Zmiany zwyrodnieniowe tarcz międzykręgowych i pogłębienia krzywizn fizjologicznych kręgosłupa mogą być skutkiem zbyt wcześnie rozpoczętych ćwiczeń siłowo-wytrzymałościowych. 
  • W wieku dorastania zbyt duże obciążenia wysiłkiem mogą opóźnić lub zatrzymać wzrost
  • U młodych dziewcząt może także dochodzić do urazów sutka, a w konsekwencji do martwicy tkanki tłuszczowej, torbieli i zwłóknienia. 
Fizjologiczne objawy przetrenowania dotyczą wszystkich narządów i układów. Obserwujemy:
  • zaburzenia układu krążenia, częste stany zapalne układu moczowo-płciowego, 
  • zaburzenia miesiączkowania, 
  • zaburzenia żołądkowo-jelitowe, 
  • nasilenie zmian w trądziku młodzieńczym,
  • odczuwanie stałego zmęczenia,
Biochemiczne wskaźniki przetrenowania: 
  • skrócenie czasu krzepnięcia i wzrost liczby płytek krwi, 
  • obniżenie stężenia hemoglobiny, 
  • obniżenie stężenia żelaza, wapnia, glukozy, potasu. 
Immunologiczne wskaźniki przetrenowania to obniżenie odporności organizmu (ai - o tym będzie mowa w dalszej części), częstsze infekcje (zwłaszcza górnych dróg oddechowych) lub spowolnienie gojenia się ran. Do psychicznych wskaźników przetrenowania należą zaburzenia łaknienia, zmiany nastrojów, chwiejność emocjonalna, lęk przed zawodami, poirytowanie, uczucie przytępienia, depresja, bezsenność, zmniejszona motywacja oraz duże wahania stopnia koncentracji."

Nie sposób też przejść niezauważenie obok zagadnienia zmian zwyrodnieniowych związanych z wyczynowym uprawianiem sportu. Koniec wielu karier sportowych ma związek z niewydolnością wypalonego, sfatygowanego organizmu. Skoki narciarskie, bieganie? - od ciągłych przeciążeń nie wytrzymują stawy, sporty siłowe i motoryzacyjne - tu cierpią choćby kręgosłupy, itp.

Oj - mam zakwasy, ale się poruszałem/am: zdrowo!



...a guzik. Zakwasy wynikają z "długu tlenowego" występującego przy krótkotrwałych intensywnych wysiłkach fizycznych (np. zawody sportowe) gdy braknie tlenu do przerobienia kwasu mlekowego na cukry. Beztlenowce mają lepiej: wydalają kwas mlekowy bezpośrednio poza organizm - one więc mogą spokojnie brać udział w biegach przełajowych ;-).

A kwas mlekowy...

"... jako produkt przemiany energii przy niedostatecznej podaży tlenu jest wydalany z komórek do przestrzeni międzykomórkowej, skąd przez układ krwionośny będzie odprowadzany do wątroby, gdzie zostaje ponownie przetworzony do glukozy.

Po ustaniu zbyt intensywnego wysiłku fizycznego, wszystek kwas mlekowy zostaje usunięty z mięśni już po dwóch godzinach, natomiast skutki jego zalegania w tkance mięśniowej, jako bóle mięśni potocznie zwane zakwasami, odczuwamy znacznie później, bo dopiero po kilkunastu godzinach. Skąd to opóźnienie? Otóż bóle mięśni są spowodowane nie samym kwasem mlekowym, lecz poczynionym przezeń uszkodzeniem struktury tkanki mięśniowej. Organizm, swoim zwyczajem, stara się zregenerować uszkodzone mięśnie, wywołując niezbędny w tym procesie miejscowy stan zapalny, zaś jednym z jego typowych objawów jest właśnie ból.

Innym charakterystycznym objawem miejscowego stanu zapalnego jest pojawiający się w jego rejonie obrzęk. Znają go dobrze kulturyści usiłujący powiększyć swoje mięśnie w wyniku ich intensywnej eksploatacji. Na pozór może się wydawać, że wzrost masy mięśniowej to zmiany anatomiczne, jednak w rzeczywistości zmiany te są głównie patologiczne, będące objawem obrzęku mięśni, więc po zaprzestaniu katowania się... wszystko wraca do normy."


"Sport to zdrowie czy może najkrótsza droga do kalectwa?

http://www.rp.pl/Medycyna-i-zdrowie/308279804-Uprawianie-sportu-grozi-infekcjami.html#ap-2

Podobno Winston Churchill, zapytany o receptę na długowieczność (przeżył 91 lat), odpowiedział:

„Po pierwsze: żadnego sportu"

Można się spierać, czy należy brać sobie do serca zalecenia człowieka zmagającego się z otyłością, palącego cygara i pijącego whisky przed każdym posiłkiem, w jego trakcie i po nim (w dodatku z wodą). Ale dane zebrane wśród osób biorących udział w tak modnych amatorskich maratonach wskazują, że coś jest na rzeczy.

Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku David Nieman z Appalachian State University zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem intensywny trening nie sprzyja infekcjom. Miał na to trochę czasu – sam przygotowywał się do maratonu i w samym szczycie sezonu zachorował na grypę.

Dlatego kiedy ulicami Los Angeles ruszył maraton, Nieman był naukowo przygotowany – wraz z organizatorami zaczął monitorować stan zdrowia sportowców. W badaniach wzięło udział ok. 2 tys. biegaczy. I wyniki potwierdziły podejrzenia Niemana: w ciągu tygodnia po maratonie 13 % z nich zachorowało. Średnia dla całej populacji to 2 %. To podsunęło naukowcowi myśl o tzw. paradoksie atlety. Teoretycznie silne organizmy wysportowanych ludzi z jakiegoś powodu słabną. Układ odpornościowy staje się bezradny wobec infekcji wirusowych i bakteryjnych."

W wyniku wysiłku fizycznego wzrasta poziom wolnych rodników, a wiemy, że ta sytuacja pożądaną dla organizmu, czyli dla naszego zdrowia, nie jest.

* * *
Paradoks atlety - trening a liczba wolnych rodników --> https://www.doz.pl/czytelnia/a2204-Paradoks_atlety_-_trening_a_liczba_wolnych_rodnikow

Nadmienić tutaj należy, iż organizmy osób uprawiających sport zawodowo lepiej sobie radzą z krótkotrwałym, intensywnym wysiłkiem:

"podczas intensywnego wysiłku uruchomiona zostaje silna reakcja przeciwzapalna – niezbędna do działania mechanizmów naprawczych w naszym ciele (np. regeneracji mięśni). Wysiłek powoduje wydzielanie interleukiny 6, jednej z najmocniej działających cytokin, pobudzającej procesy zapalne. W reakcji na to rusza do akcji układ nerwowy aktywujący z kolei nadnercza, gdzie produkowany jest kortyzol – nazywany hormonem stresu.
W przypadku sportowców amatorów taki wysiłek jest nieregularny. Nawet osoby trenujące biegi czy uprawiające crossfit nie robią przecież tego bez przerwy. Skok produkcji substancji pobudzających zapalenie powoduje również wzrost poziomu innych substancji – hamujących te procesy. Uruchamiana jest m.in. produkcja interleukiny 10 – silnie przeciwzapalnej. Organizm pozbywa się obrony i otwiera drzwi dla infekcji."

Rozejście spojenia łonowego



* * *
Spojenie łonowe - łączy obie kości łonowe miednicy. Ich powierzchnie są pokryte chrząstką szklistą. Pomiędzy nimi znajduje się, zbudowany z chrząstki włóknistej, krążek międzyłonowy, który pod względem budowy i funkcji przypomina dyski znajdujące się w kręgosłupie. Krążek amortyzuje wstrząsy i zabezpiecza spojenie przed działaniem sił kompresyjnych. Jego pracę wspierają więzadła (głównie łukowate łonowe i łonowe górne).
U mężczyzn spojenie łonowe jest wysokie, a kąt podłonowy ostry, natomiast u kobiet kąt podłonowy jest łukowato zaokrąglony, a spojenie łonowe niskie.
* * *
Dolegliwości bólowe w obrębie miednicy znane i opisane zostały już w czasach starożytnej Grecji. Schorzenie to było przypisywane zazwyczaj kobietom w ciąży. Następuje ona wskutek nadmiernego rozluźnienia więzadeł i zwiększenia ruchliwości kości miednicy pod wpływem hormonów ciążowych (estrogeny). Hormony te wpływają zarówno na chrząstkozrost łonowy, jak i stawy krzyżowo-biodrowe, dzięki czemu stają się one mniej stabilne i bardziej podatne na uszkodzenia.
Obecnie rozejście spojenia łonowego to problem przede wszystkim osób czynnie uprawiających sport. Z tą dolegliwością zmagają się często piłkarze, koszykarze, siatkarze, lekkoatleci czy uprawiający sporty walki. Kopnięcie piłki, nagły zwrot lub skręt wykonywany na jednej nodze - i o uszkodzenie dysku nietrudno. Objawy bólowe obejmują nie tylko obszar spojenia, ale i całą pachwinę, wewnętrzną stronę uda i dolną część brzucha, z jednej strony lub z obu stron.

Objawy:  dyskomfort w przedniej części miednicy, ból brzucha oraz mięśni znajdujących się po przyśrodkowej stronie uda, problemy bólowe w trakcie chodzenia („kaczy chód”), wsiadania czy wysiadania z samochodu, wchodzenia i schodzenia po schodach, stania na jednej nodze. 

Bieganie

Od wielu lat bieganie było uważane za idealną formę aktywności fizycznej. Jednak jak wszystko -posiada drugą stronę medalu. Greg Brookes, osobisty trener celebrytów z Londynu, zdradził ciemną stronę biegania - informuje Daily Mail.
Wielu ludzi rozpoczyna bieganie, aby stracić na wadze, ale nie zawsze coś z tego wychodzi - powiedział Brookes. Według niego przyczynę stanowi fakt, że bieganie powoduje zmniejszenie mięśnia sercowego.

- Małe mięśnie zużywają mniej energii i są bardziej skuteczne. Serce jest mięśniem i jeśli wysilasz się fizycznie przez długi czas, to naturalne, że serce się skurczy, aby zużywać mniej energii i stać się bardziej efektywne. Jeśli chcesz zwiększyć rozmiar serca, musisz praktykować więcej ćwiczeń siłowych, a nie wytrzymałościowych - dodał.

Ponadto, na przekór powszechnej opinii, bieganie wcale nie przyśpiesza metabolizmu. Biegi długodystansowe często zużywają pokłady energii i powodują załamanie się tkanki mięśniowej. Mogą doprowadzić również do pogorszenia się stanu stawów.

Bieganie nie doprowadzi nas do szczupłej sylwetki, ponieważ powoduje gromadzenie się tłuszczów. - Tłuszcze są ulubionym źródłem energii naszego organizmu. Im więcej biegamy, tym lepiej przygotowuje się nasze ciało do następnego biegu - twierdzi Brookes.

Według Marco Mastrorocco, głównego trenera i managera siłowni z zachodnim Londynie, złe wykonywanie ćwiczeń, w tym również nieprawidłowe bieganie, zwiększa szansę na rozwój cellulitu.

- Cellulit jest wynikiem nieprawidłowego działania układu krążenia i odwodnienia tkanki pod skórą. Jeśli ćwiczenie wykonywane jest zbyt długo, powoduje wytwarzanie wolnych rodników, które zniszczą komórki - powiedział Mastrorocco.

* * *
(ai) Wiem wiem: ciśnie się cała masa kontratez twierdzących, że powyżsi panowie mylą się. Zresztą i w cytowanej publikacji (w pełnej wersji) o tych tezach też jest mowa. Ale...: coś chyba na rzeczy jest...
Ponadto: biegacze powinni kontrolować, a może raczej "monitorować", parametry krwi. Powiecie: każdy powinien - i racja, ale biegacze - częściej, dlaczego? Polecam:
http://polskabiega.sport.pl/polskabiega/1,105609,13386995,U_lekarza__Jakie_badania_krwi_powinien_robic_biegacz_.html

* * *
I jeszcze fragment z publikacji o ciemnej stronie biegania...


Morderczy wysiłek

Jednym z częstych powikłań nadmiernego i długotrwałego wysiłku jest przerost lewej komory mięśnia sercowego. Przerośnięta część serca nie jest dostatecznie zaopatrywana w krew przez naczynia wieńcowe, co prowadzi do zaburzeń rytmu serca i często jest przyczyną nagłej śmierci u osób, które czynnie uprawiają sport, a do tej pory były w świetnej formie. Przypadki przerostu
mięśnia sercowego są dobrze znane zarówno w sportach wytrzymałościowych jak i siłowych, często dotyczą młodych osób, które są zdrowe, często przechodzą badania kontrolne - np. sportowców. Fillipides, pierwszy maratończyk, biegnąc z Maratonu do Aten, padł martwy zaraz po dostarczeniu wiadomości o tym, że do Aten zbliża się flota perska. Historia, która stała się pretekstem do upamiętnienia jej biegiem maratońskim niesie w sobie również ostrzeżenie - czasami wielki wysiłek może skończyć się utratą zdrowia i życia.




sobota, 17 grudnia 2016

Trujący tran norweski


Cytowane z:
http://niepoprawnipolitycznie.com/sciek-w-pigulce-czyli-cos-o-tranie/

* * *
(...)
To, co kiedyś nazywane było tranem (zgodnie z definicją – olej z wątroby dorsza i ryb dorszowatych), dziś w 79% jest substancją będącą efektem zmielenia i chemicznego oczyszczenia sardeli poławianych w Peru i Chile, z wód bardziej przypominających kanały ściekowe, niż czyste wody Norwegii.
(...)
W nazwie „Tran Norweski” nie ma nawet połowy prawdy, a i ta część budzi wielkie wątpliwości. Największe fabryki przetwarzające sardele w Peru, takie jak Copeinca czy Austral, to własnie własność Norwegów. Jest to więc produkt „norweski”, co nie znaczy, że pochodzi z Norwegii. I na pewno nie jest to tran, który znamy z dzieciństwa.
Ale po kolei…
Może warto zacząć od ryb, jako takich. I to najlepiej właśnie tych norweskich. Bo przecież zdrowych i w ogóle…
Kiedyś, gdy morza i oceany były czyste, a ryby poławiano – nie hodowano, stanowiły one nieocenione źródło pożywienia, ale również niezbędnych kwasów Omega-3 i witamin rozpuszczanych w tłuszczach.

To jednak już przeszłość. Historia, którą możemy wspominać jedynie z sentymentem. Dziś 60-70% ryb (dorsze, łososie) sprzedawanych w sklepach pochodzi z hodowli. Reszta to odłowione przetrzebione resztki z często skrajnie zanieczyszczonych wód przybrzeżnych.
Norweskie wody wciąż należą do jednych z najczystszych, jednak to właśnie norweskie hodowle zaopatrują europejski rynek w ryby tak złej jakości, że przez niektórych naukowców nazywane są najbardziej toksycznym pokarmem na Ziemi! 
Hodowle 
To ogrodzone baseny z siatki zanurzone w morzach norweskich fiordów. Hodowane tam ryby żyją w wielkim zagęszczeniu, przez co łatwo chorują i wzajemnie zarażają się bakteriami i pasożytami.
By temu zapobiec, na przemysłową skalę „zasila” się te otwarte baseny w płynne pestycydy (difluorobenzuron) przeciwko pasożytom, takim jak wesz łososiowa.
Rzecz w tym, że poza ich zdolnością do eliminowania pasożytów charakteryzują się one niezwykle silnym działaniem neurotoksycznym. Nie wypłukują się z organizmów ryb, więc zjadając je przyjmujemy wraz z mięsem czy tłuszczem również pestycydy oddziałujące bezpośrednio na nasz układ nerwowy.

Na dnie morza pod hodowlami znajdują się warstwy szlamu złożone z karmy, odchodów i środków chemicznych grube na 15 metrów. To istna bomba chemiczna o ogromnej  toksyczności. Najwięcej toksyn zawierają jednak nie same pestycydy podawane łososiom bezpośrednio do wody, ale pasza, którą są tuczone.
Jérôme Ruzzin z uniwersytetu w Bergen zbadał te pasze i wnioski płynące z jego analiz są zatrważające – granulaty będące pokarmem łososi hodowlanych zawierają dioksyny, dieldrynę, PCB, aldrynę i toksafen. Niektóre wspomniane pestycydy, czy PCB nie rozkładają się, dlatego nazywane są Trwałymi Zanieczyszczeniami Organicznymi.
Do paszy dodaje się również etoksykinę, jako przeciwutleniacz – to pestycyd wyprodukowany przez Monsanto pierwotnie do ochrony drzew kauczukowych. Norma w żywności dla człowieka to 50 mikrogramów na kilogram – w łososiach hodowlanych jej stężenie sięgnęło już nawet 1000 mikrogramów! 
Według badań innej uczonej z Bergen – Victorii Bohne etoksykina może przekraczać barierę krew-mózg, co samo w sobie jest już bardzo niebezpieczne. Etoksykina po dotarciu do mózgu podejrzewana jest bowiem o działanie silnie rakotwórcze. Po ogłoszeniu tego odkrycia pani Bohne nagle straciła pracę na uczelni i status uczonego, co zaskutkowało zakazem publikowania przez nią badań naukowych.
Na skrajną toksyczność paszy wpływa również jej częściowe pochodzenie. Pasza dla łososi w 20% składa się z ryb wyłowionych z Bałtyku, które jest jednym z najbardziej toksycznych mórz świata. W Szwecji ostrzega się klientów w sklepach przed spożywaniem ryb z Bałtyku częściej niż raz w tygodniu, a kobietom w ciąży i dzieciom całkowicie odradza się ich spożywania. Już mała ilość toksyn znajdujących się w bałtyckich rybach może zachwiać pracą układu hormonalnego i powodować raka. Kobiety planujące zajść w ciążę powinny ograniczyć spożywanie śledzia i łososia z Morza Bałtyckiego. 
Wskazane roczne spożycie to dwie, trzy ryby
 – ogłosiła w komunikacie szwedzka Agencja ds. Żywności, o czym polski konsument naturalnie nie jest informowany.
W efekcie takiego karmienia i takiego sposobu hodowli połowa dorszy ma widoczne mutacje genetyczne – zniekształcone szczęki, które nie dają się zamknąć. Poza tym cierpią one na krwawe wybroczyny skórne i zniekształcenia szkieletu. Również ich mięso ma inną, łamliwą strukturę w porównaniu z rybami dziko żyjącymi. Nie widać tego rzecz jasna kupując filet z dorsza norweskiego. Podobnych mutacji u łososia również nie widać, gdy kupujemy jego cienkie wędzone plastry. Osobniki niezmutowane trafiają do sklepów w całości na otwarte lady z lodem, jako dowód jakości ryby.
Dziki łosoś ma 5-7% tłuszczu, a hodowlany od 15 do 34% – toksyny natomiast gromadzą się właśnie w tłuszczu. Badania na myszach wykazały, że te którym dodawano do karmy łososia hodowlanego cierpiały na znaczną otyłość i cukrzyce. Toksyny zawarte w tłuszczu tych ryb powodują odkładanie się tłuszczu i zaburzenia hormonalne u organizmów, które je spożywają.

Jérôme Ruzzin zbadał zatem również toksyczność samego mięsa ryb z norweskich hodowli – według jego badań są one pięciokrotnie bardziej toksyczne, niż jakiekolwiek inne produkty, które możemy znaleźć w supermarketach!

Olej rybi zwany przekornie tranem
Gdyby więc nawet to, co sprzedawane jest jako tran norweski było pozyskiwane z norweskich dorszy hodowlanych, siłą rzeczy zawierałoby cały panteon szkodliwych substancji, które się w nich znajdują.
Tak jednak nie jest. Tylko 7% sprzedawanego oleju rybiego pochodzi z dorsza.
60-70% światowej produkcji oleju rybiego pochodzi z Peru i Chile, gdzie na gigantyczną skalę trzebi się zdziesiątkowaną już populację nie dorsza, a sardeli, z których uzyskuje się blisko 80% światowej produkcji oleju rybiego.

Śledztwo norweskich dziennikarzy z 2012r., z Marit Higraff na czele udokumentowane w filmie Omega 3 – Czyim kosztem”   ukazuje kulisy tej branży.
Chimbote w Peru, to miasto skupiające 50 fabryk oleju rybiego, z czego znaczna część należy do Norwegów, jest aglomeracją gdzie produkuje się najwięcej oleju rybiego na świecie. To tu swój początek ma większość „Tranu Norweskiego”.
Skażenie środowiska w tym mieście jest tak potworne, że znaczna część mieszkańców cierpi na choroby oczu, układu oddechowego (astma) i silne alergie skórne – pryszcze na rękach i wysypkę na głowie. Dzieci z Chimbote charakteryzują duże czerwone plamy na policzkach – to trwałe wysypki wywołane grzybicą.
Ścieki przemysłowe z fabryk, w tym silne kwasy i soda kaustyczna używane do odtłuszczania linii produkcyjnej spuszczane są wprost do morza – tego samego, z którego później poławia się sardele do produkcji oleju.


Kutry łowiące sardele są w morzu często po 30h, a w związku z brakiem chłodni bywa, że ryby docierają do fabryk już w stanie wstępnego rozkładu. Powstały z nich zepsuty olej musi zostać „uzdatniony” przez konserwanty, przeciwutleniacze, a często również antybiotyki.
Ze śledztwa wynika, że pomimo tych działań olej potrafi dotrzeć do Europy już w stanie
wstępnego rozkładu. Czeka go więc kolejna obróbka już na miejscu.

Na dnie morza w okolicach Chimbote zalegają 53 miliony metrów sześciennych (!!!) szlamu z fabryk z odpadami chemicznymi i organicznymi – to równowartość przekraczająca objętość 14.000 olimpijskich basenów…
Skażenie środowiska jest totalne, a to tam poławia się ryby na olej, zwany u nas najczęściej „Tranem Norweskim”.
Na peruwiańskim wybrzeżu zdziesiątkowanie sardeli spowodowało wyniszczenie całego łańcucha pokarmowego. Na niektórych obszarach populacja ptaków zmniejszyła się już o 90%.


Ryby ze skrajnie zanieczyszczonych i toksycznych wód lub ich resztki, które są niczym innym jak odpadem, wrzucane są do wielkiego, przemysłowego blendera, którego zawartość oczyszcza się z resztek ości, kości, części mięsistych, a następnie poddaje całemu szeregowi kolejnych procesów technologicznych z użyciem wszelkiego rodzaju chemii.
Proces ten jest na tyle agresywny, że giną w nim często nawet witaminy. Witamina D3, którą szczycą się producenci olejów rybich jest najczęściej dodawana sztucznie na końcowym etapie produkcji, a jej rolą jest, co ciekawe, działanie konserwujące.
Malejące populacje ryb na świecie zmuszają producentów do szukania oleju już nawet w ich ościach i kręgosłupach, którzy wyciskają zeń wszystko co się da. Mieszanie go w produkcie końcowym z olejami roślinnymi dla zwiększenia objętości jest tajemnicą poliszynela. Efektem jest niewielka zawartość kwasów Omega-3 w produkcie końcowym, mniejsza niż deklarowana na opakowaniach. Dotyczy to aż 70% produktów na rynku, zgodnie z wynikiem badania przeprowadzonego przez Purdue University w USA w 2015 r.
Oleju rybiego zaczyna zwyczajnie brakować, a zapotrzebowanie wciąż rośnie. Nic więc dziwnego, że jakość spada, a w niektórych przypadkach sięgnęła już dna pełnego chemicznego szlamu.
Producenci na opakowaniach „tranu” nie podają składu, a jedynie zawartość kwasów Omega-3 i witamin. To niezwykłe w kontekście restrykcyjnego prawa rządzącego rynkiem suplementów diety, leków i produktów spożywczych specjalnego przeznaczenia. Jest to jednak jeden z dowodów na ogromną siłę tej branży.


niedziela, 12 czerwca 2016

Opalanie: reklama starchu

Podczas sieciowych podróży, bo takie są przecież najtańsze (przy stałym łączu internetowym) i w sumie: najbezpieczniejsze, napotkałem ciekawy artykuł dra Jerzego Jaśkowskiego. Nastaje pora letnich kąpieli słonecznych, więc temat "szkodliwości" ich zażywania - warto odświeżyć. Artykuł jest kolejnym z cyklu pod hasłem...

* * *
Źródło: http://educodomi.blog.pl/2015/06/12/opalanie-reklama-strachu/
* * *




 „Państwo istnieje formalnie”. Dlaczego? Dlatego, że w normalnym państwie, instytucje powołane do istnienia, działają w interesie obywateli, którzy je powoływali i opłacają. Jak widzimy, w tym Wesołym Baraku nad Wisłą [Jan Pietrzak] jest odwrotnie. Pomimo wielkiego wzrostu warstwy urzędniczej, praktycznie nikt nie dba o dobro ludzi – podatników. Przypomnę, że na około 18 milionów pracujących, tylko jakieś 6 milinów tworzy PKB, a reszta jest konsumentami. Aktorzy sceny politycznej przez ćwierć wieku nie zrobili nic, aby taką sytuację zmienić.
Jednocześnie na stronach internetowych tych państwowych jeszcze instytucji brak jakichkolwiek informacji o toksyczności sprzedawanych produktów. Jest za to bardzo dużo o handlu szczepionkami!
Zastanawiające, nieprawdaż?

Każdej wiosny, od 1990 roku, zaczyna się straszenie ludzi słońcemPrzypomnę, że od razu po rzekomych zmianach barw politycznych, media głównego nurtu dezinformacji wytrzasnęły problem dziury ozonowej i zajęły się reklamą kosmetyków.
Oj, działo się, działo, mieliśmy zatrzęsienie specjalistów telewizyjnych od promieniowania słonecznego, jego związku z chorobami, a szczególnie rakiem, oczywiście najgorszą jego odmianą, to jest czerniakiem.
Proszę sobie przypomnieć, wszyscy oni zmienili się w specjalistów od marketingu i zachwalali: a to filtry
ochraniające, a to specjalne okulary, a to specjalne sposoby na uniknięcie raka, a najlepiej, to zaprzestania korzystania ze słońca i pomiędzy godzinami 10.00, a 16.00, siedzenie w domach, a przynajmniej w cieniu.
Ta bezmyślność nie dotyczyła każdej postaci promieniowania elektromagnetycznego, a tylko tego naturalnego. Żaden z tych rzekomych specjalistów nie zakazywał przecież chodzenia do solarium i tam brania kąpieli „słonecznych”. Pomimo, że w tym okresie już wiadomym było, że solaria szkodzą i na świece były zakazane dla osób poniżej 18 roku życia.
Ta sytuacja jest bezpośrednim dowodem albo zupełnego braku przygotowania merytorycznego do tematu owych gazetowych specjalistów albo, i to wydaje się prawdziwsze, po prostu odgrywaniem określonej roli, tu konkretnie: sprzedawcy usługi.
Nieważne jak się wygłupiasz, ważne ile za to płacą

Ale po kolei.
Reklamy szły głównie z programów stacji telewizji państwowej, której rolą jest, między innymi, rzekomo edukacja publiczna. Dlaczego więc telewizja, w owych czasach żyjąca całkowicie z pieniędzy podatnika, na tak masową skalę go oszukiwała?
Poza tym, zapraszani byli pracownicy instytucji państwowych, uniwersytetów i także opowiadali, czy odczytywali slogany reklamowe. Przecież taki profesor fizyki, czy medycyny, bez obawy o ośmieszanie się, nie mógł twierdzić, że trzeba nosić specjalne okulary z filtrami za 100 – 120 złotych, ponieważ każdy uczeń szkoły podstawowej wie, UV przez zwykłe szkło nie przechodzi, a okulary ze szkła kwarcowego byłyby bardzo drogie, nie do kupienia dla przeciętnego obywatela. Przypomnę trochę fizyki...

Warstwa ozonowa posiada grubość 350 – 400 dabsonów nad Europą, a nad równikiem koło 150 dobsonów. To gdzie jest ten deficyt, u nas, czy u nich? Dodatkowo warstwa zmienia się, w zależności od pory roku i dnia, nawet o 50 dabsonów.
(ai, Wikipedia: Jednostka Dobsona (DU) – jednostka pomiaru warstwy ozonu w atmosferze Ziemi, w szczególności w stratosferze.)
To dlaczego nie namawiali murzynów do noszenia specjalnych okularów, tylko europejczyków? A jaki murzyn byłby tak głupi, aby wydawać niepotrzebnie pieniądze? Przecież on telewizji nie ma i w związku z tym tzw. powszechna edukacja, czyli systemowe ogłupianie, do niego jeszcze nie dociera.

       Prawie wszyscy ludzie to motłoch i tłum straszny, to owe owce Panurego, biegnące za jednym baranem. Mają pewne formułki, od których odstąpić nie chcą. Idą po ścieżkach udeptanych przez innych i boją się kroku uczynić na prawo i lewo. Tłumem kierują silne jednostki i prowadzą go jak barany, na sznurku.” 
Listy z Okopów. Warszawa 1920. 
Opis zachowania ludzi w Petersburgu, w czasie tzw. rewolucji. Niestety, ten opis coraz bardziej pasuje do obecnego zachowania się społeczeństwa.
Sprawa dziury ozonowej nad Australią, to problem eksperymentów wojskowych USA i niszczenia satelitów szpiegowskich wybuchami nuklearnymi. Taki wybuch powoduje olbrzymią falę - impuls elektromagnetyczny, który niszczy satelity. Satelity latają południkowo i można dopasować czas wybuchu tak, aby kilka tzw. obcych, znajdowało się w pobliżu. Możesz to sam zaobserwować Czytelniku w pogodne ciemne niebo, tak koło północy, nad Polską z południa na północ, co około 20 minut leci punkcik.
Taki wybuch nuklearny powodował powstanie temperatury kilkudziesięciu tysięcy stopni i spalenie ozonu, czyli tlenu na danym obszarze. Ostatni znany wybuch, to rok 1985, kiedy to na kilka dni wysiadła łączność satelitarna na Hawajach. Obecnie warstwa ozonowa nad południową półkulą wraca do normy.
W tym samym czasie rozwinięto kampanię dezinformacyjną odnośnie opalania się i stosowania tzw. kremów z filtrami. Mogę śmiało powiedzieć, że dwadzieścia lat ogłupiania spowodowało, że prawie każda kobieta w wieku od 15 do 50 lat doskonale wie, że trzeba stosować kremy i z jakimi symbolami, ale nie ma zielonego pojęcia dlaczego to robi.
I najciekawsze jest to, że już koło 1992 roku, jeszcze stare Ministerstwo Zdrowia rozesłało pismo, że kremy z filtrami zawierają składniki, które mogą być rakotwórcze i negatywnie wpływać na nasze zdrowie.
  Proszę zauważyć, feminizacja służby zdrowia jest faktem bezdyskusyjnym. Czyli co najmniej 80 % personelu Służby Zdrowia zapoznało się z tym pismem i nic z tego nie wynika. 
Jak widać, 20-letnie ogłupianie radiowo – prasowo – telewizyjne o szkodliwości promieniowania słonecznego jest skuteczniejsze.
 Brak słońca - brak witaminy D
Otóż, wbrew twierdzeniom gazetowych ekspertów, część tego promieniowania docierającego do Ziemi, zwanego UVB, jest niezbędna do wytwarzania witaminy D. Jeżeli tej witaminy nie posiadamy, zaczynają się problemy zdrowotne, poczynając od zmian kostnych, a kończąc na sercowych, czy raku.
Udowodniono, że osoby z niskim poziomem witaminy D w organizmie mają zawały serca znacznie częściej, aniżeli o 100% większa. Podobnie u kobiet rak piersi zdecydowanie częściej jest rozpoznawany w przypadku niskiego poziomu witaminy D. Szczególnie dotyczy to osób po 50. roku życia.
 te o prawidłowym poziomie tej witaminy. Mało tego, w przypadku zawału u osoby z niskim poziomem witaminy D, śmiertelność jest 
Witamina D jednoznacznie wpływa na odporność organizmu.
Z astrofizyki wiemy, że powyżej 38 równoleżnika promienie słoneczne UV -B , to jest ta długość fali elektromagnetycznej, która dzięki  boskiemu „wynalazkowi” tworzy w naszej skórze witaminę D, nie dociera w odpowiedniej wielkości do nas.
Drugim problemem z tymi promieniami jest to, że odsłonięta powierzchnia skóry musi wynosić około 40 %, czyli powierzchnia pleców, lub klatki piersiowej, a kąt padania promieni w naszym kraju jest odpowiedni tylko pomiędzy godzinami 10.00, a 14.00. Samo opalanie rąk i twarzy nie ma znaczenia dla produkcji witaminy D.

Absolutnie przeciwwskazane jest stosowanie jakichkolwiek kremów z tzw. filtrami. 
Badania składu chemicznego tych preparatów wykazały, że w 80 % przebadanych były związki rakotwórcze takie jak: oksybenzon, avobenzon, octisalate, octocrylene, hemosalate, octinoxate. Oprócz tego dodaje się związki fizyczne, tzw. nanocząsteczki na przykład tytanu, czy tlenku cynku.
W niektórych sprejach znajdują się nanocząsteczki aluminium, odpowiedzialnego m.in. za raka piersi u kobiet. Zauważcie, Dostojne Panie, że żadna Wasza organizacja kobieca o tym Was nie uprzedza. Robi to ten prymitywny samiec. Czyli dalej popierajcie feminizację i organizacje kobiece, a będziecie ... 
Palmitynian retinolu zwiększa częstotliwość raka skóry u zwierząt. Na wszelki wypadek u ludzi nie badano skutków oddziaływania  takiego związku. Po co ludziom dawać argumenty do ręki. Tylko coraz częściej słyszy się o zespole pasm owodniowych…
Avobenzone jest  związkiem mogącym naśladować ludzkie hormony. Zakłóca to więc własną produkcję człowieka. Podawanie tego związku dzieciom zakłóca hormony reprodukcyjne. Może także opóźniać rozwój dziecka. Trzeba zawsze brać po uwagę czas stosowania takich preparatów. U dziecka może to być 20 – 30 lat, szczególnie jak mamusia uwierzy reklamie i od małego stosuje kremy.
Oksybenzon jest stosowany w ponad 80% badanych kremów. Environmental Workin Group EWG uważa, iż ten preparat uszkadza komórkę w takim stopniu, że może prowadzić do powstania raka.
Aż 92% przebadanych kremów zawiera co najmniej jeden [ale może też kilka] związków chemicznych szkodliwy dla ludzi. Musisz pamiętać Szanowny Czytelniku, że w toksykologii istnieje pojęcie Indeksu Toksyczności, czyli co najmniej sumy szkodliwych związków. Tak więc stosowany przez Ciebie krem, zawierający szkodliwe substancje, kumuluje się w organizmie z innymi toksycznymi substancjami. Pamiętaj, że leżąc na plaży się pocisz, a wiec masz bardziej rozszerzone pory skórne, a wiec toksyny łatwiej wnikają do organizmu. Pamiętaj, żaden z tych kosmetyków nie przechodził badań klinicznych!

Kolejnym problemem nabijania ludzi w butelkę jest sprawa tzw. numerów filtrów.
... na przykład SPF 15, czy SPF 50.  Specjalnie wymyślono takie nazwy, aby to bardziej naukowo i poważnie brzmiało. Tymczasem prawda jest jak zwykle prosta. Wszystkie kremy osłabiają falę elektromagnetyczną o około 90%. Podobnie jak każdy tłuszcz, choćby zwykły olej kokosowy, czy oliwka. Krem SPF 30, jak wykazały pomiary, blokuje 97%, a krem o symbolu SPF 50 blokuje 98%. Krem SPF 100 plus, blok blokuje 99%.
Rodzi się jednak pytanie, w jakim celu się ma blokować promieniowanie elektromagnetyczne, zwane słonecznym? Przecież jak zablokuję sobie produkcję witaminy D, to będę musiał chorować, na przykład na raka piersi, i mi ją obetną. Są podobno masochistki, które to robią, bo chcą, ale generalnie nie życzę żadnej pani wszczepiania silikonu i rozciągania się piersi z każdym rokiem.
Pragnę przypomnieć, że oprócz tego, że smarowanie się takimi kremami jest bezsensowne, to dodatkowo mogę wyprodukować sobie raka.
Najważniejsze, że NIE MA ŻADNEGO ZWIĄZKU POMIĘDZY PROMIENIOWANIEM SŁONECZNYM, A CZERNIAKIEM. Słońce może co najwyżej spowodować raka płaskonabłonkowego skóry. Leczenie tego nowotworu to  pryszcz.
Czerniak, jak wykazały wszelkie badania, występuje głównie u osób tzw. wolnych zawodów: aktorów, adwokatów, ludzi mających duży nadmiar pieniędzy i minimalną wiedzę z zakresu nauk biologicznych, nagminnie używających  Wiadomo, że kosmetyki w celu konserwacji zawierają formaldehyd, znamy preparat do konserwacji zwłok. Wiadomo od 1875 roku, że wywołuje raka, na przykład u kominiarzy [Sir P. Pot].
kosmetyków różnego rodzaju.
Rybacy, brukarze, czy rolnicy, narażeni znacznie bardziej na słoneczne promieniowanie, chorują o wiele rzadziej.        
                                              Opalenizna "na rolnika"  -->               
Straszenie czerniakiem wymyślili handlarze kosmetykami, aby zwiększyć sprzedaż preparatów z tzw. filtrami, o czym było wyżej. Jest to podobna taktyka, jak z dziurą ozonową i okularami. Proszę zauważyć, że to była
akcja skoordynowana, kremy z filtrami pojawiły się w tym samym czasie, co gazetowe informacje o szkodliwości opalania i czerniaku. Ale naiwni i niedouczeni dają się nabierać i kasa płynie, płynie…
 Na wszelki wypadek, nie ma badań o toksyczności kosmetyków.
A co robią sprzedawcy strachu?
Powołano Tydzień Świadomości Czerniaka w dniach 25-29 maja i nawet Akademię Czerniaka, chociaż pojęcie „akademia”  jest zarezerwowane dla szkoły wyższej, prowadzącej nauczenie i prace badawcze. Ale kogo w tym kraju obchodzą ustawy. Na pewno nie handlarzy, przecież mamy Akademię Paznokcia, Klinikę Włosa, itd. - w każdym większym mieście. To nie ma znaczenia, że dawniej to się nazywał zakład fryzjerski. Klinika - jak to ładnie brzmi.
Cały artykuł z dnia 19 maja 2015 r., prezentowany w Rynkach Zdrowa i PAP, jak można sprawdzić, alarmuje, czyli straszy. I o to chodzi. Nie podają ani nazwiska dziennikarza, ani żadnej informacji konkretnej, choćby tej, że
  czerniak występuje u osób nadużywających kosmetyków. Bardzo rzadko występuje w miejscach odsłoniętych, a najczęściej właśnie tam, gdzie słońce nie dochodzi.


poniedziałek, 16 maja 2016

Kwas foliowy: może spowodować autyzm?


Kwas foliowy (witamina B9) to jeden z najważniejszych składników w diecie ciężarnej kobiety. Organizm nie potrafi go sam wytworzyć, dlatego musi być dostarczany z pożywieniem lub suplementowany. Niedobór tego składnika może być przyczyną wad rozwojowych płodu. Najnowsze badania sugerują jednak, że nadmiar jest równie szkodliwy. Okazuje się, że zbyt duża ilość kwasu foliowego w ciąży zwiększa ryzyko wystąpienia autyzmu u dziecka.

Rola kwasu foliowego

W czasie ciąży zwiększa się zapotrzebowanie na kwas foliowy. Przyjmuje się, że kobiety planujące powiększenie rodziny powinny zacząć zażywać suplementy z tym składnikiem na miesiąc przed
zapłodnieniem. Również w czasie ciąży kwas foliowy jest niezbędny – lekarze zalecają suplementowanie przez pierwszy trymestr. Wszystko po to, aby płód rozwijał się prawidłowo. Braki kwasu foliowego mogą prowadzić do niedorozwoju łożyska, wad rozwojowych, rozszczepu kręgosłupa oraz zaburzeń układu krwionośnego i nerwowego.

Za dużo dobrego?

Nie ma wątpliwości, że należy brać kwas foliowy w ciąży. Okazuje się jednak, że jego nadmiar w organizmie może mieć poważne konsekwencje dla dziecka. Badacze z Uniwersytetu Johna Hopkinsa wykazali, że taki stan zwiększa ryzyko autyzmu. Podczas eksperymentu przeanalizowali dane zebrane od prawie 1400 kobiet i ich dzieci. W ciągu pierwszych trzech dni po porodzie matkom pobrano krew do analizy. Okazało się, że w przypadku kobiet z bardzo wysokim poziomem kwasu foliowego, ryzyko autyzmu u dziecka było dwa razy wyższe. Eksperci zbadali też stężenie witaminy B12 – nadmiar powodował aż trzykrotnie wyższe zagrożenie tym zaburzeniem rozwojowym.

Zagrożenie autyzmem

Doniesienia naukowców wywołują zaniepokojenie wśród kobiet oczekujących na narodziny dzieci. Zaburzenia autystyczne to coraz częstszy problem – szacuje się, że boryka się z nimi około 5 milionów osób w Europie. Dzieci z autyzmem mają trudności z komunikowaniem się, nawiązywaniem relacji interpersonalnych i wyrażaniem uczuć. Pierwsze objawy można zauważyć już u niemowląt, ale najczęściej autyzm diagnozuje się w ciągu pierwszych trzech lat życia dziecka.


Niebezpieczny nadmiar

Skąd nadmiar kwasu foliowego u badanych? Większość kobiet przyznała, że stosowała suplementy dla ciężarnych. Wysoki poziom tego składnika może wynikać również z diety – naukowcy sugerują, że kobiety mogły jeść zbyt dużo produktów wzbogacanych o kwas foliowy (na rynku dostępne są fortyfikowane płatki śniadaniowe czy soki). Winę mogą ponosić też geny – organizmy niektórych osób mogą wchłaniać więcej kwasu foliowego niż innych.

Analiza wyników

Naukowcy przyznają, że kluczem do sukcesu jest zachowanie odpowiednich dawek. Od dawna wiadomo, że zbyt mała ilość kwasu foliowego negatywnie wpływa na płód, ale teraz należy zdać sobie sprawę, że nadmiar również nie jest wskazany. Eksperci nie mają wątpliwości, że należy dążyć do zapewnienia optymalnego poziomu tego ważnego składnika. Pytanie brzmi: ile kwasu foliowego to już za dużo?

Bezpieczna dawka kwasu foliowego

Problem w tym, że na razie nawet naukowcy nie wiedzą, jakie powinny być wskazania dla kobiet w ciąży. Potrzebne są kolejne badania, w trakcie których będzie można ustalić optymalną dawkę kwasu foliowego. Eksperci są jednak zgodni, że pomimo najnowszych wyników badań, kobiety nie powinny rezygnować z suplementacji tego składnika. Należy jednak przestrzegać wskazań lekarzy i nie przekraczać dziennej dawki, aby nie doprowadzić do przedawkowania i potencjalnie niebezpiecznego nadmiaru kwasu foliowego.

Naturalne źródła kwasu foliowego

Czy środki zawierające kwas foliowy można zamienić na naturalne źródła z pożywienia? Oczywiście w czasie ciąży warto jeść produkty zawierające ten składnik. Należy jednak pamiętać, że sama dieta nie pokryje dziennego zapotrzebowania ciężarnej kobiety. Kwas foliowy jest bardzo wrażliwy – podczas obróbki cieplnej czy nawet styczności ze światłem słonecznym, tracimy znaczną część cennej substancji z jedzenia. Warto jednak wiedzieć, że duże ilości znajdują się w pieczywie razowym, brązowym ryżu, wątróbce, żółtkach jaj, roślinach strączkowych, zielonych warzywach liściastych (takich jak szpinak, sałata, natka pietruszki).





tekst: Sylwia Stachura 16-05-2016
https://parenting.pl/portal/nadmiar-kwasu-foliowego-moze-powodowac-autyzm

* * *

Ciekawym jest stwierdzenie, że "Należy jednak przestrzegać wskazań lekarzy i nie przekraczać dziennej dawki..." - w kontekście, gdy naukowcy nie wiedzą, "ile tego trzeba". Rodzi się retoryczne pytanie: no właśnie ile tego trzeba???

"Brać i drżeć, czy aby nie jest już za dużo". Drżenie potęgowane innym: "A może jeszcze ciągle za mało...?"

A tak na marginesie, ale w temacie: ludzkość przez tysiąclecia rozwijała się, ewoluowała BEZ suplementacji. NATURA dała to, co potrzebne, by nasz gatunek trwał. Podeptaliśmy JĄ ostatnio. Ciągle depczemy. Stworzyliśmy warunki życia, w tym jedzenie, które wymagają dopalaczy: jedzmy chemię i chemią się naprawiajmy? To chyba nie tak. 
Bo i zapewne prawdą jednak jest, że odpowiednia dieta dostarczy wszystkiego tego, co niezbędne dla naszego kompleksowego rozwoju. Suplementacja jest koniecznością podczas tylko jedzenia, a nie odżywiania się. To ostatnie - załatwiłoby problemy. A jak tego dokonać w dzisiejszych czasach? Jak się odżywiać, a nie tylko jeść? Temat rzeka ;)

"Czytaj - myśl - podejmuj działania"

ai