Autor: Konstanty Z. Hanff
„Uczeni” bawią się w Pana Boga i „poprawiają” naturę. Skutki tej „zabawy” nie dały na siebie długo czekać.
Zaczęło się od nawozów sztucznych.
Dodaje się 34 chemiczne składniki do gleby
i przestaje stosować nawozy naturalne. Przemysł chemiczny i producenci nawozów sztucznych zarabiają miliony, a obornika nie ma gdzie podziać…
Mało kto zastanawia się nad tym, że nawóz naturalny zawiera około 60 różnych składników organicznych i mineralnych. Żaden nawóz sztuczny tych składników nie zastąpi!
Efekt stosowania nawozów sztucznych jest taki, że po upływie 10-20 lat gleba zostaje całkowicie wyjałowiona. Do tego stopnia, że np. obecnie w Ameryce zaleca się jedynie bronowanie płytkie, gdyż oranie jest zupełnie bezcelowe: gleby po prostu nie ma! Jest tylko piasek. W dodatku ten piach nie trzyma wilgoci, więc konieczne stało się ustawiczne zraszanie pól. Do wody dodaje się więc chemikalia i jakoś to wszystko rośnie.
Ludzie o nieco wyrobionym smaku zauważają, że coś tu nie tak, jak być powinno.
Płody rolne mają inny smak. I to jest zrozumiałe: skoro zamiast 60 składników normalnie pobieranych z gleby, te warzywa i niektóre owoce zwierają ich jedynie 45. O niesamowitym zubożeniu wartości odżywczych lepiej już tu nie wspominać.
Gdyby tego było konsumentowi jeszcze za mało, to resztę załatwi manipulacja genetyczna, mająca rzekomo „ulepszyć” płody rolne. Tak więc powstały na przykład „pomidory”, które są twarde, nie mają smaku lub mają smak pomidorów niedojrzałych nawet po upływie kilkunastu dni leżakowania. Mogą znacznie dłużej być przechowywane, więc leżą na półkach supermarketów tygodniami i ani rusz nie mogą się zepsuć… i psują się inaczej niż prawdziwe, naturalne pomidory. Pojawiają się na nich czarne plamy, ta czerń wgłębia się coraz bardziej, aż wreszcie wyrzucamy te i tak mało jadalne pomidory. Pożywność tych owoców jest bliska zeru. A szkodliwość: jeszcze nie zbadana…
Pomidor odmiany Flavr Savr (znany jako CGN-89564-2) - produkt inżynierii genetycznej. Szczury nie chciały go jeść. Po 28 dniach karmienia ich na siłę tym wynalazkiem: 7 szczurów z 20 miało uszkodzone żołądki, a kolejne 7 z 40 zdechło w ciągu kolejnych 2 tygodni.
„Poprawia się” teraz genetycznie także kukurydzę. Jest nawet o to już spór dość poważny. Europa nie życzy sobie takiej kukurydzy, a Stany Zjednoczone starają się zmusić Europę do nabywania tej genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy. Ani przez chwilę nie powinniśmy wątpić że taka kukurydza jest gorsza od naturalnej, a nawet bardzo szkodliwa na dłuższą metę.
Kontrowersyjna jest także sprawa mleka. Na opakowaniach pisze się, że jest ono wzbogacone witaminą A i D oraz że jest pasteryzowane i homogenizowane. Co za tupet i umniejszanie inteligencji konsumentów! Po pierwsze, normalnego mleka nie trzeba „wzbogacać” witaminami, gdyż normalnie ono je zawiera. Tymczasem z mleka usuwa się naturalne witaminy i zastępuje syntetycznymi. Na tym polega to „wzbogacenie”. Mało kto wie, że witaminy syntetyczne są prawoskrętnymi związkami organicznymi, podczas gdy naturalne są lewoskrętne. Polega to na tym, że budowa cząsteczki syntetycznej jest jakby „zwierciadlanym” odbiciem budowy cząsteczki witamin naturalnych. Niby to jest to samo, ale nie jest. Przy czym witaminy syntetyczne są zwykle szkodliwe dla organizmu, a nie pożyteczne.
Metaanalizy po 20 latach stosowania syntetycznych witamin wykazały zwiększenie liczby zachorowań na nowotwory.
/Akuna, Zdrowie i Sukces nr 14, czerwiec 2007: Uwaga na syntetyczne witaminy/
To tyle o „wzbogaceniu”. Starsi pamiętają, że pasteryzacja polega na podgrzewaniu do 80 stopni Celsjusza w ciągu około 20 minut, co gwarantowało zabicie różnych bakterii (chodziło głównie o pałeczki Kocha czyli bakterie gruźlicy). Obecnie żadnego podgrzewania nie stosuje się. Zamiast tego, mleko jest schładzane w cysternach do określonej temperatury, co ma rzekomo normalną pasteryzację zastępować.
Także i homogenizację pamiętać muszą niektórzy jako proces dokonywany w wirówkach. Na farmach w Ameryce wirówki nie znajdziemy. Homogenizację wykonuje się w krowie. Dodaje się do ich pożywienia środki powierzchniowo czynne, czyli emulgatory, w rodzaju trójfosforanu sodu, aby wyprodukowane przez krowę mleko było „homogenizowane”, czyli aby śmietanka nie oddzielała się od mleka, tworząc bardziej trwałą zawiesinę tłuszczu w wodzie.
Szkodliwość takiego mleka (między innymi) polega na tym, że rozdrobnione cząsteczki tłuszczu z łatwością przenikają do krwi, omijając proces trawienia. Wskutek tego na ściankach naczyń krwionośnych odkłada się niestrawiony tłuszcz, a ludzie nie wiedzą, skąd się bierze tak nagminne występowanie złogów żylnych, jak również szereg innych chorób systemu krwionośnego.
Z tych to przyczyn „zaleca się” spożywanie mleka chudego: 1 lub 2 procentowego.
... znów oszustwo! Oczywiście chude mleko wyprodukowane w opisany powyżej sposób jest mniej szkodliwe od mleka pełnotłustego, ale prawdy konsument w ten sposób się nie dowie… To mleko, którym dziś karmi się miliony ludzi, to po prostu trucizna!
- celem uzyskania mleka chudego nie odciąga się tłuszczu w wirówce, lecz daje krowom odpowiednią mieszankę sztucznej paszy, czyli tak skalkulowaną, aby produkt miał 1 % lub 2 procenty tłuszczu. Proste, prawda?
Był swego czasu „straszny” szum w Europie spowodowany tak zwaną chorobą „wściekłych” krów.
Krowy chorują, a więc trzeba je zniszczyć, gdyż ich mięso zawiera substancje wywołujące śmiertelne schorzenia u ludzi. A spowodowali ten dramat znów „uczeni, poprawiacze natury”, tym razem w Anglii. Najpierw zastosowano - zamiast strzyżenia owiec - podawanie im chemicznych leków (stosowanych bezskutecznie w terapii przeciwrakowej), powodujących gwałtowne „łysienie” - wypadanie sierści. Wkrótce okazało się, że mięso tych owiec może ludziom zaszkodzić, więc z owiec wykorzystywano sierść i skórę, a mięso trzeba było zniszczyć. A szkoda było. Więc wpadli „panowie naukowcy” na pomysł, aby zatrute mięso przerabiać na mączkę i dodawać... do paszy!
Do paszy? Ale chyba nie krowom? Przecież krowy są trawożerne i przeżuwające. Ich organizm nie jest zdolny do odpowiedniego trawienia czystego białka. Jaki idiota wpadł na pomysł karmienia krów mięsem?! A no cóż, stało się. Po pewnym czasie krowy zaczęły chorować. Musiały! I nikt nie pomyślał, że to może okazać się niebezpieczne także i dla ludzi!
* * *
Od lat pięćdziesiątych było wiadomo, że pracownicy zatrudnieni w fabrykach środków „ochrony roślin” (DDT, HCH, PCB itp.) zapadają na bezpłodność. Kobiety miały też liczne poronienia.
Stosowane na ogromną skalę prawie na całym świecie, poprzez opryskiwanie roślin oraz poprzez tzw. trucizny systemiczne, dodawane wraz z nawozami sztucznymi do „gleby” – zatruwają właściwie wszystkie płody rolne. Trucizny te mają nadto cechę łatwego kumulowania się w organizmie - są też trudne do usunięcia z organizmu. Skutek tej radosnej twórczości dla maksymalizacji zysków jest taki, że wyrosły nam już dwa pokolenia odpowiednio zatrutych ludzi.
Przemysłowi chemicznemu było jednak i tego za mało...
Karmi się więc masowo bydło i kury hormonami. Estrogenopochodne (hormony żeńskie) oraz hormon wzrostu, aby przyśpieszyć zwiększanie wagi, zwiększanie produkcji mleka, itp.
Dopiero teraz „panowie naukowcy” stwierdzili zmiany płciowe np. u ryb, ptaków, krokodyli itd.
Niechętnie wspomina się o tym, że identyczne zmiany muszą występować także u ludzi.
Nadmiar tzw. środków ochrony roślin (pestycydów, czyli środków owadobójczych, grzybobójczych, pleśniobójczych, itp.) trafiających do organizmów kobiet, a także i nadmiar hormonów żeńskich (estrogenu) i wzrostu, powoduje nagminne występowanie raka piersi, raka jajników i innych form rakowacenia, nie mówiąc już o coraz częściej dziś występującej bezpłodności.
U młodych mężczyzn występują jeszcze gorsze objawy. Stwierdzono na przykład nie zstępowanie jąder do moszny u chłopców, jak również nienaturalnie zmniejszone rozmiary prącia. Niepłodność mężczyzn także jest coraz częstszym zjawiskiem. Ilość plemników w spermie spadła przeciętnie o 50%. Pojawiają się także liczne przypadki raka jąder.
Skutek jest też taki, że chłopcy upodobniają się do dziewczynek.
* * *
Parę lat wstecz toczyła się wojna między Europą a Ameryką o wino. A raczej o siarkę. W Stanach Zjednoczonych dodaje się ją o wszystkich praktycznie napojów, aby mogły on stać na półkach supermarketów po wsze czasy, bez żadnych widocznych zmian chemicznych.
Ale: dodawanie siarki do wina każdy
szlachetny producent wina uzna za zbrodnię!
W supermarketach zrasza się automatycznie warzywa, aby wyglądały świeżo, jakby prosto z pola. Do wody zraszającej dodaje się także siarkę, co rzeczywiście przedłuża okres przechowywania warzyw, szczególnie zielonych.
Niezorientowany czytelnik zapyta zapewne: a co w tym złego? Otóż siarka wzmaga pragnienie i wzbudza uczucie suchości w jamie ustnej, czyli jest to wspaniały środek na przyzwyczajenie młodzieży do ustawicznego picia wszelakich napojów. Powoduje też suchość warg, co z kolei zapewnia duże obroty producentom różnych maści i sztyftów, stosowanych na suche wargi. Interes leci.
Na tym jednak nie koniec. Stałe „ładowanie się” siarką powoduje astmę oraz wszelkiego rodzaju alergie. Na alergiach sprawa się nie kończy. Powstają bardzo specyficzne uczulenia, a właściwie organiczna nieprzyswajalność niektórych składników pożywienia. Jeśli Chińczycy nie są zdolni do trawienia laktozy, to wynika to z faktu, że w ciągu całej swej historii nigdy nie pili mleka krowiego, ani wyrobów z tego mleka. Mleczko przygotowują sobie z soi, a nawet z tego mleczka wytwarzają swego rodzaju „ser”, zwany tofu. Nie można im tego brać za złe. Nie miało jednak żadnego sensu „hodowanie” nowego pokolenia Amerykanów z taką samą organiczną awersją do krowiego mleka. Przyczyna zresztą nie tylko w odzwyczajeniu się od picia krowiego mleka: konsumowanie żywności naszpikowanej antybiotykami powoduje, że w przewodzie pokarmowym konsumenta zabite są także i te mikroorganizmy, które są do prawidłowego procesu trawienia wręcz niezbędne. Brak w żołądku i jelitach bakterii zwanej Acidophillus (która skwasza mleko) powoduje, że organizm nie jest w stanie strawić cukru mlecznego, czyli laktozy. Cała masa Amerykanów, zanim zabierze się do ulubionych lodów, musi zażyć parę tabletek wprowadzających te bakterie do organizmu. A wielu poszło w ślady Chińczyków: posila się już tylko mleczkiem z soi oraz serkiem tofu.
* * *
Zboża...
Wiemy dobrze, że ziarno wszelkiego rodzaju, jak i mąki z niego wytwarzane, jeśli jest źle przechowywane - dość szybko ulega zepsuciu. Ziarno zawiera w sobie tłuszcz roślinny i olejki, dlatego kasze i mąki jełczeją. Nadmiernie uprzemysłowiona produkcja rolna, a także interes ogromnych koncernów, które wyrugowały już z roli drobnych rolników, skłoniły do szukania sposobów zapobiegania jełczeniu.
Wynaleziono procesy chemiczne, przy pomocy których usuwa się z ziarna wszelki tłuszcz.
Mąka z takiego ziarna jest jałowa, sucha, a pieczywo z takiej mąki ma konsystencję waty. Wartość odżywcza? - minimalna. Co gorsza, do pieczywa dodaje się teraz kilkanaście chemikaliów. Każdy z nas wie, że chleb składa się głównie z mąki, wody, soli i drożdży lub tzw. zakwasu. W „fabrycznym” chlebie, jeśli zadamy sobie trud przeczytania drobniuteńkimi literkami wyliczonych składników tego „pieczywa”, znajdziemy kilkanaście chemikaliów, które może są potrzebne producentom, ale z kolei jakże szkodliwe dla konsumenta. Wystarczy tu wspomnieć bromek sodu.
Związki bromu skutecznie powodują zanik popędu płciowego, a spożywany od dziecka wraz z „chlebem naszym powszednim” mogą zagwarantować bezpłodność.
A być może o to właśnie elicie rządzącej światem chodzi. Główny składnik zboża, odciągany chemicznie, to gluten. To on właśnie gwarantuje, że ciasto trzyma się kupy. Z mąki pozbawionej glutenu nie można zrobić ani dobrych klusek, ani dobrego ciasta. Zrobienie ciasta drożdżowego z mąki bez glutenu nie jest po prostu możliwe. Wyrosło jednak już drugie pokolenie w Ameryce, wyhodowane na pieczywie pozbawionym glutenu, ale naszpikowanym bromem. Oczywiście: z czasem wytworzyła się niezdolność organiczna trawienia glutenu. Leczą się teraz z tego unikając zdrowych wyrobów piekarniczych...
* * *
Interesujący wątek w temacie: po I. wojnie światowej została cała masa chloru, który miał być użyty do produkcji gazów bojowych. Panowie przemysłowcy wpadli więc na genialny pomysł: wcisnąć ten chlor wszystkim miastom jako środek dezynfekujący wodę pitną. No i mamy w kranie wodę … z chlorem. Po drugiej wojnie światowej zostało producentom chemikaliów za dużo fluoru, służącego onegdaj do produkcji środków trujących (m. in. dodawano go też do wody w obozach, aby więźniowie byli nieagresywni, potulni). Chlor i fluor są tanimi dodatkami do wody, ale ilości zużywane do tego celu są tak wielkie, że niejeden przemysłowiec napchał sobie milionów dolarów do portfela…
Wmawia się jeszcze uparcie społeczeństwu jak to fluor genialnie „konserwuje” zęby, zapobiega próchnicy i temu podobne brednie.
Chlor i fluor są najbardziej czynnymi pierwiastkami.
Łączą się ze wszystkimi innymi z ogromną łatwością. Rzecz jasna - działają także i dezynfekująco, to prawda, ale po drodze niszczą szkliwo uzębienia (a na tym zarabiają dentyści…), a także uszkadzają zdrowe tkanki. Na dłuższą metę mogą działać nawet rakotwórczo. No ale najważniejsze, że przemysł chemiczny nie tylko pozbył się powojennych nadwyżek, ale i „wykształcił” sobie wiernych odbiorców ogromnej ilości chloru i fluoru, gwarantując stałe i spore dochody.
Ale jest i trzeci dodatek do wody: fenol. Też bardzo tani, bo to odpad w przemyśle chemicznym. Także dezynfekujący, bakteriobójczy, a i również: nie mniej szkodliwy niż chlor i fluor. Zamiast odpowiednich urządzeń oczyszczania wody pitnej, taniej jest dostarczać ludziom „kranówkę” obficie nasyconą truciznami.
* * *
Społeczeństwo jest z natury rzeczy nieruchawe, niezdolne do samoorganizacji. Nawet kiedy dowie się o tym wszystkim i przekona o słuszności zawartych w tym artykule twierdzeń, to i tak nie zaprotestuje, nie podniesie się do ogólnonarodowego buntu przeciwko trucicielom.
* * *
Kwas cytrynowyNa opakowaniach produktów umieszczają nawet napis: „naturalny kwasek cytrynowy” - a to jest bujda. Kto by wysilał się produkować naturalny, bawić się w ekstrakcję cytryn, kiedy kwas cytrynowy kosztuje dziesięciokrotnie taniej?
Kwasek cytrynowy można teraz znaleźć prawie w każdym przetworze, nawet we wszystkich pożywkach dla niemowląt i w przetworach, które z natury rzeczy i tak są już kwaśne albo i do których już dodano parę innych kwasów.
Czym kierują się producenci dodając kwasek cytrynowy do przetworów?
"Spotkałem rodaka pracującego swego czasu w jakimś „tajnym” instytucie naukowym w USA. Robiono tam doświadczenia z działaniem kwasu cytrynowego na pracę neuronów w mózgu. Stwierdzono, że kwas cytrynowy (syntetyczny oczywiście) narusza system przewodnictwa elektrochemicznego w pracy komórek mózgowych. Inaczej mówiąc, jest w stanie z normalnego człowieka zrobić… bezmózgowca.
Innymi słowy, kwasek cytrynowy może być stosowany jako środek zmieniający układy chemiczne w mózgu w sposób umyślny i celowy. Trudno mi uwierzyć, aby producenci przetworów spożywczych o tym wiedzieli. Najwidoczniej podano im coś zupełnie innego do przyjęcia "na wiarę". Może przekonano ich, że dodatek kwasu cytrynowego „uszlachetnia” przetwory? Może ma gwarantować jeszcze większą trwałość produktu? No, jakoś ich do tego nakłoniono. Podejrzewam jednak że ci, co ich do tego nakłaniali, wiedzieli o rzeczywistym celu: hodowanie tępaków, którzy nigdy nie będą opierać się „demokratycznej” władzy…"
(...)
A wszystko to zło dzieje się dlatego, że „panowie materialiści” nie mają zamiaru docenić genialności naszego Stwórcy, który urządził nam „ten najlepszy ze światów” w postaci jednej wielkiej automatycznej przetwórni odpadków użytkowych, w której nic absolutnie nie jest zmarnowane, a wszystko odnawia się i rośnie ku naszemu pożytkowi.
„Naprawiacze” tego świata w swej pysze, zdolni są jedynie do zepsucia, zniszczenia tego, co nam Pan Bóg dał.
* * *
Źródło:
http://astromaria.wordpress.com/2009/09/26/trujaca-zmieniajaca-plec-zywnosc/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz