Medycznego wykształcenia nie mam, ale czytać umiem...


Andrzej Iwaniuk

sobota, 7 grudnia 2013

Bogowie w Białym Domu

... rozgrywają swoje gierki. Pionkami są obywatele USA i w sumie całego naszego ziemskiego świata. 11 września 2001 roku, tzw. "zamach terrorystyczny" na WTC - kolejne posunięcie wytrawnych i nieobliczalnych graczy. A poważniejsze, wcześniejsze ruchy na planszy ziemskich rozgrywek? Ile ich jeszcze poznamy? Czas na kolejną, tę z 1941 roku: PEARL HARBOR.

* * *

"7 grudnia 1941 r. - data, która będzie znana jako dzień hańby - Stany Zjednoczone Ameryki zostały nagle i celowo zaatakowane przez morskie i powietrzne siły Cesarstwa Japońskiego" - tak prezydent Franklin D. Roosevelt zaczął swoje przemówienie przed Kongresem nazajutrz po ataku na Pearl Harbor, wojskową bazę na wyspie Oahu na Hawajach. Faktycznie, USA poniosły wówczas dotkliwe straty: 2387 poległych i 1125 rannych; zatopionych lub ciężko uszkodzonych zostało osiem pancerników, do tego kilka innych okrętów; Amerykanie stracili też 169 samolotów, a drugie tyle było uszkodzonych. Obraz po 110 minutach bitwy malował się więc tragicznie.

Czy jednak atak na Pearl Harbor był rzeczywiście "nagły"? 

Od dekad wokół bitwy krąży teoria spiskowa, że prezydent USA i wywiad tego kraju wiedzieli, co szykują Japończycy. Dla Roberta B. Stinnetta, autora książki "Dzień kłamstwa. Prawda o Pearl Harbor", który sam jest weteranem walk na Pacyfiku, nie są to tylko plotki. W swojej publikacji twierdzi on, że nalot nie był takim zaskoczeniem, jak to próbowano wówczas przedstawić USA prowokowały Japonię do agresji.
amerykańskiemu społeczeństwu. Co więcej, Stinnett pisze, powołując się na odkryte dokumenty państwowe, że
(...)
Po bitwie o Pearl Harbor, USA nie mogły dłużej pozostać neutralnym państwem wobec toczącej się od dwóch lat wojny. Według Roberta B. Stinnetta to był powód, dla którego amerykańskie władze i prezydent Roosevelt dopuściły do ataku.

"Wobec narastających w społeczeństwie nastrojów izolacjonistycznych nie pozostało mu nic innego, jak zapewnić Ameryce udział w walce o wolność nieco okrężną drogą. Wiedział, że ludzie zapłacą za to życiem. Ilu zginie - tego wówczas nie mógł przewidzieć" - pisze autor "Dniu kłamstwa...". Na czym Stinnett opiera swoją ocenę?

Memorandum McColluma

W 1940 r. Amerykanie nie byli chętni do przystąpienia do wojny, która obejmowała już nie tylko Stary Kontynent, ale też północ Afryki, a w Azji sojusznikiem Berlina i Rzymu było Tokio. Zbyt dobrze pamiętali jeszcze poprzedni światowy konflikt. Jednak właśnie tego roku, 7 października, powstało memorandum Arthura McColluma, oficera z Biura Wywiadu Marynarki Wojennej, adresowane do komandorów Waltera S. Andersona i Dudleya W. Knoksa, doradców Roosevelta. Po latach do notki dotarł Stinnett - zawierała ona listę ośmiu działań, które miały... prowokować Japonię.

"Jeśli w wyniku zastosowania tych środków Japonia posunie się do jawnego aktu agresji, tym lepiej. Musimy być przygotowani na to, że wojna tak czy inaczej wybuchnie" - tymi słowami kończy się przedstawiony w książce dokument. Jej autor twierdzi, że treść notki znał także sam prezydent.

Osiem działań

Wśród proponowanych przez McColluma posunięć było:
> wysłanie dywizjonu krążowników i dwóch dywizjonów okrętów podwodnych na Daleki Wschód;
> zgrupowanie amerykańskiej floty na Hawajach (prowokując do ataku);
> namówienie holenderskich władz do wstrzymania dostaw ropy dla Japonii i do udostępnienia ich urządzeń wojskowych w Holenderskich Indiach Wschodnich;
> pomoc dla Czang Kaj-szeka;
> uzyskanie od Wielkiej Brytanii zgody na korzystanie z baz na Pacyfiku
> nałożenie - wspólnie z Londynem - embarga na handel z Tokio.

Plan zaczęto stopniowo wcielać w życie. Ale i Japończycy nie próżnowali, strategicznie grupując swoje siły i próbując zdobyć jak najwięcej informacji o stanie amerykańskich wojsk. Pisali swoją wojenną partyturę, której pierwszy akt miał zabrzmieć w Pearl Harbor. Wstępne plany ataku były gotowe już w styczniu 1941 r.

Złamanie kodów

Stinnett podaje, że już jesienią 1940 r. amerykańscy kryptoanalitycy mieli złamać dwa japońskie kody łączności. Chodziło o szyfr, którym posługiwało się japońskie MSZ ze swoimi placówkami dyplomatycznymi, tzw. kod purpurowy oraz część kodów morskich serii Kaigun Ango (nazywanych przez Amerykanów 5-Num, ponieważ był oparty na pięciu cyfrach). Według autora książki, od tego czasu, a więc ponad rok przed uderzeniem na Pearl Harbor, marynarka wojenna USA mogła śledzić ruchy przeciwnika. W 1941 r. zaś - twierdzi Stinnett - kryptolodzy znali już cztery kody japońskiej marynarki.

Co ciekawe, wśród dowodów komisji Kongresu, badającej tuż po wojnie sprawę uderzenia na Pearl Harbor, a także Komisji Thurmonda z 1995 r. nie ma depesz japońskich, przejętych i przetłumaczonych przed atakiem, które mogły świadczyć o zbliżającym się zagrożeniu. Ukryto nawet informację o tym, że amerykańscy kryptolodzy złamali jeszcze przed atakiem na Hawaje japońskie kody łączności. "Kongres nie poznał prawdy" - czytamy w "Dniu kłamstwa. Prawda o Pearl Harbor".

"Śmiertelny cios"


W swojej książce Stinnett podał jako dowód "mitu o rzekomym niespodziewanym ataku na Pearl Harbor" radiogramy Japończyków z końca listopada 1941 r. Wśród nich m.in. dwie depesze admirała Isoroku Yamamoto, dowodzącego japońską marynarką. Rozkazywał on udać się zespołowi

Przedstawione meldunki, które przez dziesięciolecia nie ujrzały światła dziennego, przeczą więc informacjom o zachowaniu ciszy radiowej przez stronę japońską w dniach poprzedzających nalot na Pearl Harbor.
uderzeniowemu z Zatoki Hitokappu w kierunku Hawajów, gdzie "zaatakuje trzon floty Stanów Zjednoczonych" w tym rejonie, "zadając śmiertelny cios".

Przecieki

Ostrzeżenia o ataku miały jednak dotrzeć do Waszyngtonu znacznie wcześniej. Stinnett opisuje, jak 11 miesięcy przed atakiem na USA peruwiański dyplomata pracujący w Tokio powiadomił swojego amerykańskiego kolegę po fachu, że dowiedział się w kilku źródłach, iż Japonia może uderzyć znienacka na Pearl Harbor. Odpowiedni telegram został natychmiast przesłany do Waszyngtonu. Jednak w Wywiadzie Marynarki Wojennej Arthur McCollum - autor poufnej notki z "ośmioma działaniami" - przedstawił ją dowódcy Floty na Pacyfiku adm. Husbandowi Kimmelowi jako... "plotkę".

Kolejne niepokojące doniesienia z Tokio przyszły na początku listopada 1941 r. Amerykański ambasador w Japonii Joseph Grew alarmował, że dowiedział się o naradzie cesarza Hirohito z jego sztabem, podczas której zdecydowano o wypowiedzeniu wojny USA. Waszyngton odpowiedział ogłoszeniem Pacyfiku obszarem "czystego morza".

Szpiedzy na Hawajach

Na samych Hawajach działali też japońscy agenci, którzy oficjalnie piastowali stanowiska dyplomatyczne. Jednym z nich był Tadashi Morimura, młody sekretarz konsula, który przybył do Honolulu w 1941 r. Amerykanie podejrzewali, że jest szpiegiem, nim jeszcze Japończyk postawił nogę na amerykańskiej ziemi - dowodzi Stinnett, powołując się na odtajnione dokumenty wywiadu marynarki oraz swoje wywiady. Amerykańskie służby kontrolowały działania Morimury, przechwytywały też jego telegrafy i telefony, podczas gdy japońscy agenci robili na Oahu rozpoznanie bazy morskiej Pearl Harbor i innych celów militarnych. Zupełnie inaczej przedstawia się oficjalna wersja wydarzeń, według której agenci nie mieli dostępu do meldunków Japończyka.

Tak czy inaczej, na nic zdały się ostrzeżenia, ponieważ nie dotarły do dowódcy Floty Pacyfiku i dowódcy obrony lądowej Hawajów gen. Waltera Shorta. "Przez ponad pięćdziesiąt lat najwyżsi funkcjonariusze FBI zaprzeczali, jakoby przed 7 grudnia 1941 r. wiedzieli o wywiadowczej misji Yoshikawy alias Morimury. Ich zaprzeczenia są niczym innym, jak dowodem na to, że w sprawie Pearl Harbor od początku panowała zmowa milczenia" - pisze autor książki o początku wojny na Pacyfiku. Według niego o szpiegu wiedział nie tylko wywiad, ale sam prezydent Roosevelt.

Nadchodzi wojna

Nie tylko jednak groźnie brzmiące japońskie noty mogły wzmóc czujność Amerykanów przed zbliżającym się atakiem. Już samo to, że na przełomie listopada i grudnia 1941 roku stacje nasłuchowe notowały wzmożoną aktywność meldunków japońskich okrętów z północno-wschodniego Pacyfiku powinno być alarmującym sygnałem. Do tego Stinnett zwraca uwagę, że późną jesienią tego roku Japonia zaczęła wycofywać z mórz swoją flotę handlową. W ostatnich dniach listopada załamały się też negocjacje USA z Japonią. Wojna zbliżała się dużymi krokami.

Niektóre dowody - jak prezentuje autor książki - tajemniczo jednak wyparowały z archiwów marynarki. Do dziś pozostaje zagadką, kto i co wiedział o przejętym 2 grudnia radiogramie Yamamoto: Niitaka Yama Nobre, 1208 ("Wspinajcie się na górę Niitaka, 12.08") oraz kiedy został on przetłumaczony - przed czy dopiero po ataku na Pearl Harbor? Depesza mogła sugerować Amerykanom, że japońskie siły otrzymały wezwanie do trudnego, bojowego działania i datę. 

Pierwsze wątpliwości

Atak na Pearl Harbor był początkiem wojny na Pacyfiku. Trzy dni po nalocie USA wypowiedziały wojnę także dwóm pozostałym państwom Osi, Niemcom i Włochom. Waszyngton miał poparcie rzeszy Amerykanów, wszak doszło do ataku na ich ojczyznę. Ale tak jak szybko rozpalono popierające wojnę emocje, tak też zaczęły się tlić wątpliwości: czy ataku nie można było przewidzieć?

Już w styczniu 1942 r. powstał pierwszy raport komisji w tej sprawie. Podobne gremia badały historię Pearl Harbor do 1946 r. Sprawę wznowiono w 1995 r. Jednak, jak twierdzi Stinnett, nawet ostatnia komisja nie zdołała zgromadzić wszystkich dowodów. Część z nich publikuje w swojej książce - część przepadła, inne nadal spoczywa w archiwach, chroniąc "tajemnice państwowe".

"Mniejsze zło"

"Jakkolwiek odrażające wyda się to rodzinom ofiar i weteranom II wojny światowej, do których zalicza się również autor (R.B, Stinnett - przyp.), z perspektywy Białego Domu nalot na Pearl Harbor był mniejszym złem; czymś, przez co trzeba przejść po to, aby powstrzymać większe zło - nazistowskich najeźdźców, którzy już rozpoczęli Holocaust i zagrażali Anglii inwazją" - konkluduje autor książki "Dzień kłamstwa. Prawda o Pearl Harbor".

* * *

źródło:
http://konflikty.wp.pl/gid,16236366,kat,106090,title,Przez-lata-ukrywano-prawde-o-Pearl-Harbor,galeria.html

(Na podstawie: R. B. Stinnett "Dzień kłamstwa. Prawda o Pearl Harbor" oraz "Pearl Harbor 1941. Dzień hańby" wyd. Osprey)

* * *

... i historia jak przed tragedią WTC, gdy mimo 17 agencji rządowych pilnujących bezpieczeństwa kraju: "atak był kompletnym zaskoczeniem"! Jak tak się zastanowić nad tym głębiej, to... chyba teraz tylko niemyślący w to naprawdę wierzy. A i kontynuując myślenie: przed jakim większym złem uchronili bogowie z Białego Domu swój Naród, zgotowawszy mu "tragedię WTC"?


wtorek, 3 grudnia 2013

Tak się szprycuje mięso chemią



Niby o tym wiemy, niby tego jesteśmy świadomi, ale... warto znać konkrety...

Źródło: http://pieniadze.fakt.pl/Tak-sie-szprycuje-mieso-chemia,artykuly,210356,1.html

To scena jak z filmu grozy, ale dzieje się naprawdę! Pracownik zakładu mięsnego wkłada niewielki kawałek szynki do specjalnej maszyny. Po chwili dziesiątki igieł pompują w tę wędlinę fosforany, rakotwórcze substancje konserwujące i wzmacniacze smaków. Efekt? Z ważącej kilogram szynki wychodzi kawałek o wadze dwukrotnie większej – by producent zarobił krocie! Takie napompowane chemią mięso trafia potem do sklepów. A my to kupujemy i się trujemy! Co gorsza, to wszystko jest legalne...

– Już pod koniec lat 90. w naszym zakładzie zamontowano tak zwaną nastrzykiwarkę – zdradza nam pracownik zakładu mięsnego w północno-wschodniej Polsce – To jest maszyna co w mięso wbija setki igieł, z których płynie chemiczna substancja. Mięso dosłownie puchnie w oczach i co dziwne nic z niego później nie wycieka! – opowiada nam pracownik.


I dodaje, że takie „powiększanie” mięsa to codzienność w dużych zakładach. – Proceder jest w pełni legalny, bo nie obowiązują żadne normy w tym zakresie – podkreśla nasz informator. Nie ukrywa też, że po wprowadzeniu takich technologii zakłady mięsne stały się prawdziwymi fabrykami mięsa.

Kiedyś z tony mięsa robiło się około 700 kilogramów gotowego wyrobu, teraz można zrobić z tony ponad dwie tony, to czysty zysk bo woda i chemia jest tania. Prawdziwe eldorado zaczęło się po wejściu Polski do Unii Europejskiej, bo przestały obowiązywać wszelkie normy i receptury

– kontynuuje pracownik koncernu mięsnego.

Obecnie to zakład decyduje z czego będzie wyprodukowana wędlina, ile w niej będzie chemii i wody. Dla kontrolerów ważne jest tylko to żeby wszystko znalazło się na etykiecie – z reguły mało czytelnej dla konsumenta z jakimiś tajemniczymi kodami „E”.


Chemia dostarczana jest do przetwórni w beczkach i plastikowych pojemnikach.
– To się miesza z wodą i za pośrednictwem nastrzykiwarek szprycuje wędliny. W ten sposób mięso powiększa swoją objętość dwukrotnie – opisuje proces nasz informator.
Co gorsza takie chemiczne mięso nie idzie do wędzenia, a do malowania jak auta w lakierni! Zalewa się je tak zwanym preparatem dymu wędzarniczego.

– Jeżeli byłoby wędzone w wędzarni, to woda odparowałaby, a tak nie traci na wadze, po tym wszystko jest pakowane w folię i idzie do dystrybucji – kończy pracownik zakładu.

Co dalej? Zapakowane, najczęściej w folię mięso trafia do marketów. Co możemy zrobić, by ustrzec się przed chemiczną bombą mięsną? Specjaliści radzą dokładnie czytać etykiety i wystrzegać się tych wędlin, które w składzie mają dodatki ze znaczkiem „E”.

* * *
... a czy w ogóle jest produkt mięsny z opisem, ale "bez E w składzie"? On jest jak Yeti: mówi się o nim, ale nikt go nie widział :-|